"Nie znikniemy bez śladu" - zapewnia w swojej nowej książce Marcin Wicha. - A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady" [1]. "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" to rozpisany na trzy części esej o pamięci i przemijaniu. Porządkowanie mieszkania po śmierci matki - zdarzenie, będące fabularnym paliwem dla tej objętościowo niepozornej książki - okazuje się wyprawą w głąb pamięci. Ta symboliczna podróż jest możliwa dzięki ukrytym głęboko w szufladach Proustowskim magdalenkom, gromadzonym przez lata zakurzonym nośnikom trwania, które się skończyło.
Każda okładka z matczynej biblioteczki - książka kucharska, archiwalny numer czasopisma z PRL-u, podręcznik do angielskiego czy ukochana "Emma" Jane Austen - zarazem przywołuje i ocala wspomnienia:
"A teraz nie żyje. Siedzę w jej mieszkaniu. Wszystko zniknęło. Zostały tylko książki. Były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze. Znałem ich grzbiety, zanim rozpoznałem w czarnych znakach litery. Całe życie z nich wróżyłem. Szukałem puent". [2]
Rzeczy mówią własnym językiem - osierocony autor potrafi rozpoznać ich mowę i ubrać ją we wzruszającą historię, spisaną krótką, urywaną frazą. Oszczędności słów nauczyła go matka, czerpiąca zaradność i siłę z werbalnego porządku. Powściągliwość stylu Wichy jest jednak pozorna: wspomnienie rodzicielki, nakreślone za pomocą zdań, którym spieszno do kropki, jest wolne od sentymentalizmu, ale niepozbawione okraszonej humorem czułości. Świadczą o niej licznie cytowane matczyne bon moty, zabawne anegdoty, zatrzymane w kadrze opowieści gesty i synowskie obserwacje:
"Nie lubiła książek i filmów z budującym przesłaniem, wzniosłych scenariuszy, w których okazywało się, że fantastycznie mieć zespół Downa (jej słowa). Że miłość zwycięża chorobę. Że chory znika jak mistrz Yoda. Bez sikania, odleżyn, środków przeciwbólowych. I że w ogóle trzeba się wziąć w garść. Że rodzina zawsze się jednoczy". [3]
Ale "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" nie są jedynie historią "o słowach i przedmiotach" - to również mini-traktat filozoficzny, który dowodzi, że dzięki rzeczom - okładkom książek, plastikowym długopisom, którymi pisaliśmy listy zakupów i skargi do spółdzielni mieszkaniowej - wybrukowaliśmy drogę, poznanie której mówi o nas równie dużo co odcisk palca. Jest wreszcie książka Wichy historią PRL-u w pigułce, odtworzoną mimochodem, w szczególe wydobytym niespodziewanie z pamięci, we wzmiance o serialu z epoki, w rozważaniu o gramaturze książkowego papieru z lat 60-tych.
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem" to nie jest raport z rozpaczy ani Rejestr Wielkich Słów. To migawki osobistych wspomnień, które pod piórem Wichy nabierają uniwersalnego wymiaru. Ze wspomnieniowej konwencji wyłamuje się najbardziej odważna, trzecia część książki o przewrotnym tytule "Śmiech w odpowiednich momentach". Relacja z odchodzenia zamienia się w niej w przejmujące sprawozdanie z ostatnich chwil matki, upływających pod znakiem czerwonych kombinezonów sanitariuszy z pogotowia ratunkowego, aparatu z morfiną i szpitalnej izby przyjęć.
Tak, rzeczy są trwalsze niż człowieczy budulec. Warto sobie tę gorzką prawdę przypomnieć, czytając książkę Wichy. Bo po nas też zostaną rzeczy, mnóstwo rzeczy. I może ktoś, kto ich nie wyrzuci.
Wicha, M. (2017). Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Wydawnictwo Karakter, Kraków.
[1] Ibidem, str. 12;
[2] Ibidem, str. 20;
[3] Ibidem, str. 135.
P.S. Awanturniczy cykl książkowy powraca! Razem z Pyzą Pruską i Karoliną z bloga Niekoniecznie Papierowe serdecznie zapraszamy na kolejne spotkanie z "Awanturą o książkę" - w niedzielę 15. października na moim blogu dyskutujemy o "Perswazjach" Jane Austen. Stay tuned!
Wicha, M. (2017). Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Wydawnictwo Karakter, Kraków.
[1] Ibidem, str. 12;
[2] Ibidem, str. 20;
[3] Ibidem, str. 135.
P.S. Awanturniczy cykl książkowy powraca! Razem z Pyzą Pruską i Karoliną z bloga Niekoniecznie Papierowe serdecznie zapraszamy na kolejne spotkanie z "Awanturą o książkę" - w niedzielę 15. października na moim blogu dyskutujemy o "Perswazjach" Jane Austen. Stay tuned!
Dobrze, że wracasz. I to na dobre - już czekam na Waszą dyskusję. A książkę Marcina Wicha - warto rozważyć... Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCześć, Olu! :-) Czy wracam na dobre - nie wiem... Mam nadzieję, że będę pojawiać się tutaj częściej.
UsuńKsiążkę Wichy bardzo polecam, podobnie jak wspólne czytanie "Perswazji". Pozdrawiam serdecznie!
Mam taki sam gust jak matka autora, też nie lubię książek z budującym przesłaniem. Bardzo bym chciała przeczytać "Rzeczy".
OdpowiedzUsuńJa też za nimi nie przepadam; wolę, gdy książki mówią, jak jest, zamiast kolorować rzeczywistość.
UsuńJestem (prawie) pewna, że "Rzeczy" przypadną Ci do gustu. A ja już zaczynam rozglądać się za poprzednią książką Wichy: "Jak przestałem kochać design".
Wróciłaś!! Kiedy zobaczyłam Twój post, serce powiększyło mi się trzykrotnie, jak u Grinch'a :D.
OdpowiedzUsuńA teraz do rzeczy, po tym emocjonalnym wstępie - mama Wichy mądrze prawiła ;). Kusi ta oszczędność słowa, humor i ciepło. Jednak, jak na sceptyka przystało, boję się trochę, że mnogość tematów nie pomieściła się w tej króciutkiej książeczce. Ale znając życie, pewnie i tak sprawdzę :).
Olgo, z sercem nie ma żartów! ;-) Spróbuję nie dostarczać tak silnych emocji w przyszłości i bywać tu częściej ;-)
UsuńStaram się unikać kategorycznych stwierdzeń (z różnym skutkiem), ale tego, że "Rzeczy..." przypadłyby Ci do gustu, jestem niemal pewna! To najlepsza książka, jaką (jak dotąd) przeczytałam w tym roku. Niewielka, ale niemal na każdej stronie znajdowałam jakąś myśl/piękne zdanie do zapamiętania lub zanotowania. Sprawdź koniecznie!
Dołączam do cieszących się z powrotu. Oby jednak był na dobre. Wicha mnie kusi, jak zresztą niemal wszystko od Karakteru. Ciężko nie zacząć się zastanawiać, co po nas zostanie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Qbusiu - miło Cię widzieć/czytać! :-)
Usuń"Rzeczy" to moja pierwsza książka tego wydawnictwa - i od razu strzał w dziesiątkę. Na liście mam już kilka następnych tytułów od Karakteru - to prawda, kusi niemal wszystko! :-)
Pięknie zbudowałaś napięcie! To zimne milczenie przytłaczało i ciążyło niczym głaz, i dobrze, że już się rozwiało :)
OdpowiedzUsuńA książka zapowiada się dość ciekawie, chociaż jeśli temat z odpowiednio odległej perspektywy, to trzeba powiedzieć, że znikniemy i to bez najmniejszego śladu. Entropia jest nieubłagana, a w połączeniu z czasem i jego niszczycielską działalnością, trudno przypuszczać, by za kilka tysięcy lat (które są przecież chwilą w stosunku do wieku Wszechświata) cokolwiek po nas zostało :)
Wygląda na to, że jestem kolejnym wcieleniem Hitchcocka! Może powinnam zacząć pisać scenariusze horrorów, skoro tak dobrze wychodzi mi budowanie napięcia? ;-)
UsuńNiewesoła to perspektywa, ale dobrze ją sobie uświadomić - choćby po to, żeby docenić "tu i teraz".
Tak i ja chcę przeczytać, bo odnajduję w autorze i jego mamie jakieś pokrewieństwo dusz. I też nie lubię zbyt oczywistych happy-endów, uproszczeń, spłyceń. Jeden wyjątek robię dla pewnego idyllicznego serialu medycznego, co chyba wynika z marzenia za jakąś namiastką normalności w służbie zdrowia, co jednak w zderzeniu z rzeczywistością trąci fałszem. Ot, taka słabość. I trzymam kciuki za powroty.
OdpowiedzUsuńZacznę od końca, czyli od blogowych powrotów - przyczyną mojego "come backu" była książka Wichy, tak dobra, że musiałam o niej opowiedzieć. A ponieważ ciągle czytam, przyczynek do powrotu, mam nadzieje, zawsze się znajdzie ;-) Dziękuję!
UsuńW kwestii literackiej równowagi między nie zawsze miłą prawdą o życiu a lukrowaną fikcją, zawsze polecam książki Franka McCourta, z "Prochami Angeli" na czele. Historia, choć smutna, opowiedziana jest bez grama fałszu i lukru, a czytelnik czuje się szczerze - i na długo - pokrzepiony :-)
Bardzo się cieszę z nowego wpisu :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę Wichy już od pewnego czasu mam na oku, a po lekturze Twojej recenzji jestem przekonany, iż przeczytam ją już niebawem.
pozdrawiam
tommy z samotni
Dzięki za miłe słowo :-) "Rzeczy" są godne polecenia - nie znam nikogo, komu by się ta książka nie spodobała! :-)
Usuń