Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

24.04.2016

Miasto kobiet: "Panie z Cranford" Elizabeth Gaskell

Pewnego dnia jakiś szalony kartograf stworzy literacką mapę świata i odwzoruje na niej miejsca, w jakie literatura od wieków - z biletem w postaci książki - zabiera swych czytelników. Miejsca znane z globusa stoczą na niej walkę z krainami zza siedmiu lasów i gór, które na własne oczy widzieli jedynie książkowi bohaterowie. Trudny to wybór: odwiedzić z książką świat istniejący, czy dać się porwać do krain nieznanych, zrodzonych w wyobraźni autora. Najlepiej zaplanować podróż w czasie i w przestrzeni: trafimy wtedy do miejsc, które były - lub być mogły - a już ich nie ma. To właśnie casus miasteczka Cranford z powieści Elizabeth Gaskell. Nie znajdziemy go na mapie, ale istnieje do dziś w "Paniach z Cranford", wznowionych w serii "Angielski ogród" wydawnictwa Świat Książki.
Genius loci Cranford? Istnieje, to pewne, choć trudno powiedzieć, gdzie go szukać. Jakie atrakcje może kryć miejsce, którego mieszkańcy o 22:30 kołyszą się już w ramionach Morfeusza, wizyty składają między południem a trzecią, a rewizyty trwają piętnaście obrotów minutowej wskazówki? Czym zachwyci się książkowy podróżnik, odkrywszy, że trafił do miasteczka ekscentrycznych wdów i starych panien, z trudem wiążących koniec z końcem? Co zatrzyma go na dłużej w siedlisku konwenansów, gdzie w dobrym tonie jest zamartwianie się, że "tylu przyjemnych rzeczy robić nie wypada?" [1]. Co wreszcie przekona go do kranfordzkiej socjety, ekscytującej się cenami cukru w sezonie robienia konfitur oraz dworskimi ploteczkami z St James's Chronicle? Czy nie ucieknie do Londynu, gdzie bawi większość ziemiańskich rodzin, zamiast gnuśnieć na angielskiej wsi? Nie wiadomo. Jedno jest pewne: jeśli to zrobi, będzie żałować.
Cranford to bowiem miejsce, które zyskuje przy bliższym poznaniu - dzięki swoim mieszkankom. Sylwetki bohaterek naszkicowała Gaskell wyraźną kreską, doskonale oddając ich przywary i śmiesznostki - nie po to, by stworzyć karykaturę, ale pokazać wiktoriańską Anglię w miniaturze, z subtelną ironią i niekłamaną sympatią. Czytelnik też ją czuje: do sióstr Jenkyns, rozważnej Debory i romantycznej Matty, do lękliwej pani Forrester, a nawet do statecznej matrony, pani Jamieson, która cieszy się autorytetem społeczności, mimo iż na przyjęciach bez trudu konsumuje trzy kawałki ciasta sezamowego, z miną "jak u przeżuwającej krowy" [2].
W powieści Gaskell brak linearnej fabuły - to zbiór rodzajowych obrazków z życia miasteczka. Ten zabieg ma uzasadnienie w życiu sennej wsi, w której niewiele się dzieje: panie chodzą na proszone herbatki, grają w preferansa i plotkują przy kominku. Atmosferę ożywia przyjazd słynnego iluzjonisty, grasujący w okolicy rabusie, czy zjawa bezgłowej damy, strasząca w Alei Mroków. Powieściowa "akcja" kryje się w emocjach - współczuciu i trosce, w radości i bólu, w jakich nie raz łączą się kranfordzkie damy, o których można powiedzieć wiele - na dodatek z zasłużoną ironią - ale nie to, że w chwili próby nie potrafią obdarować wsparciem i pomocą. To siła przyjaźni i urok dawno minionego świata, wespół z magią szczęśliwych zakończeń tworzą siłę tej skromnej powieści: w Cranford spory milkną, a zwady odchodzą w niepamięć, ramię w ramię z animozjami i mezaliansami. A wszystko to podlane jest sosem z uszczypliwej ironii i poczucia humoru, obecnym zarówno w anegdotkach o czworonożnych pupilach (o krowie-holenderce Betsy Barker, piesku pani Jamieson i kotce pani Forrester, która połakomiła się na koronkę maczaną w mleku), jak i w komentarzach o lokalnym światku i wielkim świecie:
"Czułyśmy, że (...) lepiej traktować zaręczyny podobnie jak nogi królowej hiszpańskiej - jako rzecz bezspornie istniejącą, ale o której im mniej się mówi, tym lepiej". [3]
Chciałoby się pojechać do Cranford, założyć czepeczek, wygładzić kołnierzyk i wpaść z wizytą tam, gdzie podawano
"ostrygi w muszelkach, homary, galaretkę, ciastka zwane "kupidynkami" (bardzo lubiane przez kranfordzkie panie, ale za drogie, żeby je mogły podawać (...) )" [4],
i nie zważać na to, że
"Porcelana była bardzo delikatna, talerze bardzo stare, kawałki bułki bardzo cienkie i bardzo cienko masłem smarowane, a kostki cukru bardzo małe". [5]
Aż nadto tu wszystkiego na udany literacki romans z przeszłością, a jeśli i tego mało, są w "Paniach z Cranford" dodatkowe bonusy, jak autobiograficzne akcenty z życia Gaskell. Dość wspomnieć, że postać Petera Jenkynsa - brata powieściowej Debory i Matty - przypomina Johna Gaskella, brata pisarki, który podobnie jak aga Jenkyns, opuścił Anglię na rzecz Indii, zaś pierwowzorem urokliwego Cranford okazuje się Knutsfield w Cheshire, w którym Gaskell spędziła dzieciństwo. Smaczku niewinnym "Paniom z Cranford" dodaje przywołanie w powieści dzieł Charlesa Dickensa - prywatnie dobrego znajomego Elizabeth i miłośnika jej prozy. Raz jest to wzmianka o "Opowieści wigilijnej", czytanej przez pannę Matty, innym razem dyskusja o publikowanym w odcinkach "Klubie Pickwicka", którą to rzecz powieściowa Debora Jenkyns komentuje słowami:
"Uważam za rzecz wulgarną, niegodną prawdziwej literatury, aby drukować w odcinkach". [6]
Czy to jedynie oko, puszczone przez Gaskell do przyjaciela pod przykrywką literackiej konwencji? Wiadomo jedynie, że lektura "Pań z Cranford" jest jak powrót do domu po długiej nieobecności: dostarcza kojącego poczucia, że jesteśmy bezpieczni, a wszystko - i wszyscy - są na swoim miejscu. A to nie zdarza się często - tak w życiu, jak w literaturze.
Gaskell, E. (2015). Panie z Cranford. Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa.
Tytuł oryginalny: Cranford
Tłumaczenie: Aldona Szpakowska
[1] Ibidem, str. 47;                    [4] Ibidem, str. 89;
[2] Ibidem, str. 87-88;              [5] Ibidem, str. 102;
[3] Ibidem, str. 150;                 [6] Ibidem, str. 15.                     

18 komentarzy:

  1. Nie wiem czemu, ale jakoś nie poczułam tego czegoś do tej książki. Choć to o tych nogach królowej całkiem nieźle;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ten cytat Ci się spodobał, to myślę, że tak samo byłoby z książką - tym bardziej, że cała skrzy się podobnym dowcipem :-)

      Usuń
  2. Ach, narobiłaś mi ochoty na wyprawę do Cranford, bez dwóch zdań będę musiała poznać tę książkę. Nie wiem tylko czy jako pierwsze spotkanie z twórczością Gaskell, ale jeśli nie pierwsze, to na pewno drugie :) Podoba mi się, że autorka z sympatią odmalowała ówczesną, małomiasteczkową rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, bo o to chodziło - żeby narobić apetytu ;-) To naprawdę urocza książka i, mam nadzieję, że pozostałe powieści Gaskell też takie będą. Bo na pewno nie poprzestanę na lekturze "Pań z Cranford" (które, swoją drogą, bardzo się na pierwsze spotkanie z pisarką nadają!). Kusi mnie teraz "Północ i Południe".

      Usuń
    2. Mam "Północ i południe", ale wydane w dwóch osobnych tomach i nie wiem czy nie zapodziałam gdzieś drugiej części. Ale jak znajdę to pewnie zabiorę się za lekturę :)

      Usuń
    3. Ja też mam wydanie dwutomowe, stoi na półce i cierpliwie czeka, podczas gdy ja wciąż wypożyczam coś nowego z biblioteki... Potem gonią mnie terminy, i w ten sposób książki, które mam na własność, nie mogą doczekać się czytania ;-)
      Oby Twój drugi tom się odnalazł, bo jestem pewna, że to będzie bardzo ciekawa lektura!

      Usuń
  3. Piękna recenzja - to po pierwsze. Po drugie: "Panie z Cranford" kuszą mnie już od dłuższego czasu. Po trzecie: Na szczęście posiadam na półce autorstwa tej pani książkę "Północ i Południe" - wiem, że zabiorę się za nią w najbliższym czasie :)

    Pozdrawiam
    Książki - inna rzeczywistość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Mnie też kusi "Północ i Południe" i chyba niedługo się w tamte rejony wybiorę ;-)

      Usuń
  4. Och, jaki cudowny tytuł postu wymyśliłaś :)! Idealny!

    Właśnie, mnie się też brat Matty kojarzy z bratem samej autorki, ale to też jest rodzaj takiego literackiego egzorcyzmu: bratu Gaskell nigdy nie dane było powrócić, by spotkać się ponownie z siostrą, natomiast Petera autorka ściąga, wśród mniej lub bardziej prawdopodobnych zbiegów okoliczności, do domu -- moim zdaniem właśnie dlatego, żeby "odczarować" dla siebie rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tytuł Ci się spodobał - zresztą, nie mógł być inny, bo jak inaczej nazwać Cranford? :-)
      Mam identyczne wrażenie: książkowe losy Petera Jenkynsa są ucieleśnieniem życzeń Gaskell co do jej własnego brata. Przynajmniej w powieści udało jej się go dla siebie ocalić...

      Usuń
  5. Narobiłaś mi apetytu. Wiem już, że pisarka potrafi pisać sugestywnie. Dzięki niej przeniosłam się przecież na plebanię w Haworth i wrzosowiska, gdy towarzyszyłam rodzeństwu Bronte...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Gaskell pisze tak sugestywnie, że marzy mi się teraz mały domek w kranfordzkim "zagłębiu kobiet" ;-)
      "Życie Charlotte Brontë" też mam na uwadze, ale przeczytam tę książkę dopiero, jak poznam bliżej twórczość słynnych sióstr.

      Usuń
  6. O tym, że narobiłaś mi smaka nawet nie wspominam :) Ale cieszy mnie bardzo, że to taki ciepły i senny portret miasteczka, które zdaje się być na tyle dziwne, że po prostu musi być prawdziwe :D Miałam wrażenie (po przeczytaniu opisu), że więcej w tej książce uszczypliwości niż sympatii, o której wspominasz. Tym chętniej zapoznam się z tą pozycją, choć jak mówiłam, chyba na pierwszy ogień pójdą strachy napisane przez Gaskell ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olgo, jeszcze raz dziękuję za wspaniały prezent :-)
      Ta opowieść jest tak urocza, że zaczynam odczuwać coś na kształt żalu, że nie urodziłam się 100-200 lat wcześniej ;-) Jest tu i uszczypliwość, i subtelna ironia, ale ma się wrażenie, że to wszystko wynika z sympatii, jaką Gaskell darzyła swój dom rodzinny-małomiasteczkową Anglię. "Niesamowite historie" o duchach również muszę sobie odświeżyć :-)

      Usuń
  7. Elizabeth Gaskell tworzyła też powieści w zupełnie innych klimatach. Strach, smutek i tragedia oplatają - na przykład - tytułową bohaterkę "Panny Lois od czarów". Polecam serdecznie.
    tommy z samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już któraś z kolei powieść Gaskell, którą dzięki Tobie będę mieć na uwadze - dziękuję :-) Niesłychanie mi się podoba, że Gaskell była tak wszechstronna!

      Usuń
  8. Mam tę książkę u Mamy w biblioteczce i chyba w czasie letniego urlopu się za nią wezmę : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Twoim miejscu nie czekałabym do lata - najbliższa majówka idealnie nada się na lekturę "Pań z Cranford"!

      Usuń