Czas to niewidzialny złoczyńca w białych rękawiczkach, którego ślad dojrzeć można jedynie w kalendarzu. Mówią, że leczy rany, ale słychać też, jak złorzeczą, podliczając minione lata, katalogując zmarszczki i siwe włosy. Potrafi być sprzymierzeńcem, ale tylko wtedy, gdy o nim zapomnimy. Gdy zajrzymy w szklaną kulę i poznamy, jak dużo nam go jeszcze zostało - a raczej jak mało, bo to zawsze jest tyle, co nic - zrozumiemy, że czas jest jak wyrok. Co robić, gdy został nam, dajmy na to, rok życia? Jedni udadzą się w podróż dookoła świata, drudzy skoczą na bungy albo spiszą testament, jeszcze inni rozważą wszystkie - od trucizny po sznur - sposoby na skrócenie męki oczekiwania. Będą wreszcie tacy, choć tych najmniej chyba, jak Joanna Stirling z powieści "Błękitny zamek" Lucy Maud Montgomery, którzy podobny wyrok zamienią w szansę, a szafot - w trampolinę.
Joanna - która w nowych wydaniach książki nosi imię Valancy - ma despotyczną matkę i brak nadziei na przyszłość. Nie dość, że brzydka i nierozgarnięta, to w wieku 29 lat nadal jest niezamężna. Ma dwa adresy: na co dzień mieszka w domu z czerwonej cegły, ale częściej można ją zastać w błękitnym zamku z wyobraźni, w którym staje się kobietą kochaną i pożądaną. Gdy nie wysłuchuje kpin i docinków klanu Stirlingów, zajmuje się sztukowaniem kołder, zakupionych z myślą o własnym posagu. Puchate okrycia, stworzone, by dawać ciepło, przyprawiają dziewczynę o dreszcze - są symbolem niespełnionych nadziei i pustego, jałowego życia. Gdy dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę, a prognoza lekarska daje jej - góra! - dwanaście miesięcy, zalękniona dziewczyna odnajduje w sobie dość siły, aby porzucić nędzną wegetację na rzecz prawdziwego życia. Cioteczki dostają apopleksji, wujowie załamują ręce, a Joanna podejmuje pracę gospodyni u Ryczącego Abla, miejscowego pijaczka i cieśli. To właśnie tam, w wiejskiej chacie, gotując garnek krupniku, Joanna poczuje radość i spokój. A to dopiero początek jej drogi do szczęścia, zwłaszcza że na horyzoncie pojawia się Eddy Snaith, mężczyzna o złej sławie i uwodzicielskim spojrzeniu...
Czy Joannie wystarczy czasu, żeby dogonić marzenia? Czy błękitny zamek to jedynie wytwór fantazji, a może realne miejsce na ziemi? Jedno jest pewne: Montgomery potrafi zaskoczyć nawet wytrawnego czytelnika. "Błękitny zamek" to więcej niż historia o miłości czy moralitet o krnąbrnej pannicy, która, zamiast słuchać matki, woli, żeby życie utarło jej nosa. Przeznaczona dla czytelniczek starszych, niż adresatki "Ani z Zielonego Wzgórza", dotyka bowiem spraw poważnych, które nie miały dostępu do rudowłosej pieguski z najsłynniejszej powieści pisarki. Jest tu zarówno konfrontacja z perspektywą własnej śmierci, jak i desperacka walka o godność i marzenia. Wszystko to, na szczęście, wybrzmiewa wiarygodnie pomimo stylu, który dzisiejszemu czytelnikowi może wydać się naiwny i infantylny. Takiemu odbiorowi powieści sprzyjać może fakt, iż jej najpopularniejsze polskie wydanie, na którym wychowały się rzesze dzisiejszych trzydziestolatek, w dużym stopniu różni się od oryginału: niektóre wątki usunięto, imiona bohaterów zostały spolszczone, a tłumaczenie pozostawia niekiedy wiele do życzenia (szyk zdań!). Pomimo zastrzeżeń, można domniemywać, że w dniu swej premiery, równo 90 lat temu, był "Błękitny zamek" powieścią niesztampową, a i dziś, mimo iż trąci myszką, pozostaje zdumiewająco aktualny.
Joanna i Eddy nie są kolejną parą zakochanych, odlanych z jednej matrycy: ją goni czas, a i jemu daleko do rycerza na białym koniu. Bo "Błękitny zamek" nie jest klasyczną książką o miłości, choć przypomina bajkę o Kopciuszku - niemałą rolę w całej historii odgrywa nawet, podobnie jak w baśni braci Grimm, pewien pantofelek. Jednak Joanna nie gubi go w walce o mężczyznę, ani, tym bardziej, w pogoni za rozumem. Montgomery odwraca schematy i bawi się nimi: jeśli miłość, to nie namiętna czy od pierwszego wejrzenia, jeśli bajka, to z domieszką goryczy.
Dodatkowym walorem "Błękitnego zamku" jest pyszna - i autentycznie śmieszna - satyra na zakłamanie i obłudę małomiasteczkowych kanadyjskich społeczności z początku ubiegłego wieku. Klan Stirlingów, któremu sen z powiek spędza pytanie: co ludzie powiedzą?, odmalowano kreską wprawną, acz nieprzerysowaną. Dlatego takie postaci, jak wiecznie naburmuszona Fryderyka, matka powieściowej Joanny, czy wuj Benjamin, znany kawalarz, który pod przykrywką niewinnych żartów przemyca bolesne szpile, są zarazem śmieszne i niesłychanie prawdziwe. Bez trudu odnajdziemy w nich cechy bohaterów naszego własnego reality-show, jakim bywa życie rodzinne w XXI wieku.
Joanna wciąż uczy, że warto mieć marzenia i warto walczyć o siebie. Banalne? Ckliwe i głupie? Możliwe. Co natomiast mają do powiedzenia bohaterki współczesnej literatury "kobiecej", których treścią życia zdaje się pogoń za kolejną parą spodni, nowa dieta odchudzająca i przeprowadzka z miasta na wieś lub w kierunku przeciwnym - z prowincji do stolicy? Joanna to kobieta, którą można śmiało stawiać sobie za wzór: silna i na tyle odważna, żeby z podniesioną głową wyjść życiu naprzeciw, zamiast szlochać w poduszkę, pogryzać chipsy i oglądać łzawe dramaty na DVD - jak robią jej literackie następczynie, ilekroć wpadną w tarapaty. Dlatego sprawdźcie koniecznie, co się stało, gdy prawie sto lat temu, na długo przed wynalezieniem singielek i Bridget Jones, pewna stara panna tupnęła nogą i ośmieliła się mieć marzenia.
Montgomery, M.L. (1991). Błękitny zamek. Nasza Księgarnia, Warszawa.
Wydanie czwarte powojenne (tekst opracowano na podstawie wydania polskiego z 1926r.).
Czy Joannie wystarczy czasu, żeby dogonić marzenia? Czy błękitny zamek to jedynie wytwór fantazji, a może realne miejsce na ziemi? Jedno jest pewne: Montgomery potrafi zaskoczyć nawet wytrawnego czytelnika. "Błękitny zamek" to więcej niż historia o miłości czy moralitet o krnąbrnej pannicy, która, zamiast słuchać matki, woli, żeby życie utarło jej nosa. Przeznaczona dla czytelniczek starszych, niż adresatki "Ani z Zielonego Wzgórza", dotyka bowiem spraw poważnych, które nie miały dostępu do rudowłosej pieguski z najsłynniejszej powieści pisarki. Jest tu zarówno konfrontacja z perspektywą własnej śmierci, jak i desperacka walka o godność i marzenia. Wszystko to, na szczęście, wybrzmiewa wiarygodnie pomimo stylu, który dzisiejszemu czytelnikowi może wydać się naiwny i infantylny. Takiemu odbiorowi powieści sprzyjać może fakt, iż jej najpopularniejsze polskie wydanie, na którym wychowały się rzesze dzisiejszych trzydziestolatek, w dużym stopniu różni się od oryginału: niektóre wątki usunięto, imiona bohaterów zostały spolszczone, a tłumaczenie pozostawia niekiedy wiele do życzenia (szyk zdań!). Pomimo zastrzeżeń, można domniemywać, że w dniu swej premiery, równo 90 lat temu, był "Błękitny zamek" powieścią niesztampową, a i dziś, mimo iż trąci myszką, pozostaje zdumiewająco aktualny.
Joanna i Eddy nie są kolejną parą zakochanych, odlanych z jednej matrycy: ją goni czas, a i jemu daleko do rycerza na białym koniu. Bo "Błękitny zamek" nie jest klasyczną książką o miłości, choć przypomina bajkę o Kopciuszku - niemałą rolę w całej historii odgrywa nawet, podobnie jak w baśni braci Grimm, pewien pantofelek. Jednak Joanna nie gubi go w walce o mężczyznę, ani, tym bardziej, w pogoni za rozumem. Montgomery odwraca schematy i bawi się nimi: jeśli miłość, to nie namiętna czy od pierwszego wejrzenia, jeśli bajka, to z domieszką goryczy.
Dodatkowym walorem "Błękitnego zamku" jest pyszna - i autentycznie śmieszna - satyra na zakłamanie i obłudę małomiasteczkowych kanadyjskich społeczności z początku ubiegłego wieku. Klan Stirlingów, któremu sen z powiek spędza pytanie: co ludzie powiedzą?, odmalowano kreską wprawną, acz nieprzerysowaną. Dlatego takie postaci, jak wiecznie naburmuszona Fryderyka, matka powieściowej Joanny, czy wuj Benjamin, znany kawalarz, który pod przykrywką niewinnych żartów przemyca bolesne szpile, są zarazem śmieszne i niesłychanie prawdziwe. Bez trudu odnajdziemy w nich cechy bohaterów naszego własnego reality-show, jakim bywa życie rodzinne w XXI wieku.
Joanna wciąż uczy, że warto mieć marzenia i warto walczyć o siebie. Banalne? Ckliwe i głupie? Możliwe. Co natomiast mają do powiedzenia bohaterki współczesnej literatury "kobiecej", których treścią życia zdaje się pogoń za kolejną parą spodni, nowa dieta odchudzająca i przeprowadzka z miasta na wieś lub w kierunku przeciwnym - z prowincji do stolicy? Joanna to kobieta, którą można śmiało stawiać sobie za wzór: silna i na tyle odważna, żeby z podniesioną głową wyjść życiu naprzeciw, zamiast szlochać w poduszkę, pogryzać chipsy i oglądać łzawe dramaty na DVD - jak robią jej literackie następczynie, ilekroć wpadną w tarapaty. Dlatego sprawdźcie koniecznie, co się stało, gdy prawie sto lat temu, na długo przed wynalezieniem singielek i Bridget Jones, pewna stara panna tupnęła nogą i ośmieliła się mieć marzenia.
Montgomery, M.L. (1991). Błękitny zamek. Nasza Księgarnia, Warszawa.
Wydanie czwarte powojenne (tekst opracowano na podstawie wydania polskiego z 1926r.).
Taka walka o siebie kiedy wiemy, jak mało czasu mamy - to musi być interesująca powieść. Na pewno daje do myślenia nad własnym zyciem.
OdpowiedzUsuńTak, zabieg prosty, a jednocześnie zupełnie zmienia perspektywę (bohatera i czytelnika) i czyni z tej książki naprawdę interesującą rzecz. Na dobrą sprawę, nigdy nie wiemy, ile tego czasu nam jeszcze zostało. A żyjemy tak, jakbyśmy mieli żyć wiecznie.
UsuńPrzeczytałam, gdy byłam w wieku Ani z Zielonego Wzgórza (i to tej z pierwszych tomów) i pokochałam uczuciem głębokim:) Przez długie lata o miłości romantycznej myślałam "Błękitnym zamkiem":)
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie przeczytałam "Błękitnego zamku" właśnie wtedy, gdy mogłabym zakochać się w Eddy'm Snaith'cie, zamiast, jak to się stało, zadurzyć się we frontmanie Guns'n'Roses ;-) Zwłaszcza, że odkąd pamiętam, książka stała na półce, obok wszystkich tomów "Ani"...
UsuńTeraz bardziej niż wątek miłosny zainteresowało mnie wszystko, co wokół, a najbardziej siła bohaterki, która pozwoliła jej zmienić swoje życie z dnia na dzień.
Zaciekawiło mnie usunięcie niektórych wątków w polskim wydaniu. Wiadomo dlaczego?
OdpowiedzUsuńMimo, że Anię połknęłam prawie w całości dawno, dawno temu, nie pamiętam, żebym czytała Błękitny Zamek. Wędruje na listę do przeczytania.
Wiem tylko, że wydanie, które czytałam - z 1991 roku - zostało skrócone w porównaniu z oryginałem. W książce jest informacja, że "tekst opracowano na podstawie wydania polskiego z 1926 roku". Czyli nie jest to kolejne tłumaczenie pierwowzoru, a przeróbka przetłumaczonej wcześniej książki. Dlaczego tak?, to i dla mnie zagadka. Podobno - i to jest dobra wiadomość - obyło się bez szkody dla fabuły.
UsuńSwego czasu zaczytywałam się w powieściach Lucy Maud Montgomery (i to nie tylko w książkach o Ani!). Jakimś trafem nie poznałam "Błękitnego zamku", ale to nic nie szkodzi - muszę wybrać się do biblioteki i rozejrzeć się za nią.
OdpowiedzUsuńU mnie było podobnie - połowa mojego czytelniczego dzieciństwa minęła pod znakiem "Ani z Zielonego Wzgórza". "Błękitny zamek", chociaż miałam go "od zawsze" pod ręką, przeczytałam dopiero teraz. I, przy okazji, nabrałam ochoty na powtórkę wszystkich tomów "Ani" :-)
UsuńA wiesz (przepraszam, że się tu wcinam), że narobiłaś mi też na to ochoty?
UsuńTo nie ja, to Montgomery! ;-) Kusi mnie, żeby jeszcze film dorzucić - wszystkie części najlepiej - do kompletu i do pełni szczęścia. Megan Follows jest w roli Ani idealna!
UsuńZgadzam się z Tobą zupełnie. I aktor też niczego sobie, nieodżałowany Gilbert... W domu mam "Błękitny zamek", zresztą podczytywany za młodu częściej. Ania niestety pogubiła już kartki, więc serii nie mam. Czy wiesz do czego mnie doprowadziłaś?;) Kupiłam sobie nowiuśką Anię. Utkwiła mi jak zadra:) Chyba zacznę na Ciebie uważać:)
UsuńCieszę się, że mam taką siłę przekonywania, tym bardziej, że do dobrego namawiam! ;-)
UsuńMatko, kiedy ja czytałam tę książkę... Muszę ją sobie odświeżyć!
OdpowiedzUsuńOdświeżanie to dobry pomysł, zwłaszcza na wiosnę ;-)
UsuńTo teraz mnie zaskoczyłaś! Znam kilka książek o Ani i byłam przekonana, że ta powieść jest utrzymana w podobnym stylu. A tu się jednak okazuje, że nic z tych rzeczy. Jestem zaskoczona, ale i zaintrygowana, bo czuję, że chciałabym poznać główną bohaterkę, którą bardzo trafnie przyrównałaś do postaci z dzisiejszej tzw. literatury kobiecej.
OdpowiedzUsuń"Błękitny zamek" jest słodko- gorzki, z niewielką przewagą goryczy, "Ania" zdecydowanie słodsza. Od razu się czuje - nie tylko dlatego, że bohaterka zbliża się do "magicznej" trzydziestki - że to książka dla starszego odbiorcy. A swoją drogą, czy to nie ciekawe, że powieść napisana prawie sto lat temu, ma do zaoferowania współczesnym kobietom więcej, niż obecne książki o kobietach i dla kobiet? Przynajmniej ja tak myślę i jestem ciekawa, czy się ze mną po przeczytaniu tej książki zgodzisz :-)
UsuńNie zdziwiłabym się, gdyby tak właśnie było, że starsza książka jest ciekawsza i bardziej wartościowa niż współczesne hity. Kiedy czytałam Montgomery byłam dzieckiem, więc jestem też ciekawa jak odebrałabym jej książki teraz, np. serię o Ani. W każdym razie widzę, że szykuje mi się powtórne spotkanie z tą pisarką :)
UsuńJa też mam coraz większą ochotę na powrót do książek Montgomery - i tym samym na powrót do dzieciństwa ;-)
UsuńA kiedyś czytałem, bo jak byłem młodszy to lubiłem tę autorkę, chociaż ta książka była raczej dla starszych czytelników. Tylko teraz, jako starszy, już bym raczej ine przeczytał :) I faktycznie to trochę co innego niż znana wszystkim "Ania". Choć nie tak do końca znowu, bo w obu przypadkach Montgomery grała przede wszystkim na emocjach i choć opowieści to są skrajnie inne, i przeznaczone dla innych czytelniczek, to zestaw melodramatu jest podobny. Podobny jest także sposób obserwacji bohaterów, bo Montgomery jest bardzo wnikliwą obserwatorką i te charaktery żyją.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą: Montgomery, zarówno w serii o Ani, jak i w "Błękitnym zamku", udowadnia, że jest świetną znawczynią kobiecej duszy i doskonałą komentatorką ówczesnej rzeczywistości. Książkę przeczytałam dopiero teraz, w wieku od dawna pełnoletnim ;-), i myślę, że to lektura bardziej wartościowa niż wiele dzisiejszych pozycji literatury "kobiecej".
UsuńA przede wszystkim, miło widzieć, że Montgomery mężczyznom nieobca!
A ja muszę przyznać (wręcz bezwstydnie), że "Ania" nigdy mnie nie zachwyciła. Prawdopodobnie przyczyna tkwi w uwielbieniu, które wszyscy kierowali w stronę zarówno książki jak i filmu. Jako osóbka z natury przekorna, stałam obok wielkiej Anio-manii. I stoję nadal, choć wydaje mi się, że kiedyś wrócę do tych opowieści. Jednak zacznę od "Błękitnego zamku", bo recenzją mnie po prostu urzekłaś:) Myślę jednak, że poszperam w bibliotekach i może uda mi się znaleźć oryginał. Jeśli tłumacz jest zbyt widoczny w tekście, dla mnie przestaje być tłumaczem, a staje się partaczem.
OdpowiedzUsuńCzasem warto popłynąć z prądem, zwłaszcza, że cała seria o Ani to naprawdę niegłupia i urocza opowieść. Chociaż możliwe, że przemawia przeze mnie również ogromny sentyment, bo to jedna z wielu ukochanych książek z dzieciństwa.
UsuńMyślę, że "Błękitny zamek", czytany w oryginale, może tylko zyskać. Jeśli nie uda Ci się go zdobyć, poszukaj nowszych, pełnych wydań. Mam nadzieję, że zostały poprawione również pod kątem stylu. I nie nastawiaj się na arcydzieło, bo ta książka nim nie jest. Ale ciekawym doświadczeniem i przyczynkiem do dyskusji o tym, dlaczego sto lat temu można było niegłupio dla kobiet pisać, a dziś jakoś o to trudniej - to na pewno.
Zaopatrzyłam się już w elektroniczną wersję oryginału, więc będę go sobie czytać w przerwach innych lektur. I nie będę nastawiać się na nic poza, właśnie, niegłupią powieścią:). Dyskusję można by rozpocząć, ale myślę, że to wprawiłoby i czytelniczki i powieściopisarki/powieściopisarzy w niemałe kompleksy. Bo jednak jakie zapotrzebowanie rynkowe, taka literatura.
UsuńJesteś jak błyskawica! :-) Jestem naprawdę ciekawa Twoich wrażeń po lekturze i czy zgodzisz się ze mną, że "Błękitny zamek" to inna jakość niż obecne "romansidła".
UsuńA ja dodam, że książka doczekała się nowego, poprawionego wydania - jest za nie odpowiedzialne wydawnictwo Egmont:
OdpowiedzUsuńhttp://bonito.pl/k-30647928-blekitny-zamek
pozdrawiam,
tommy z Samotni
Dzięki! Kiedyś przeczytam pełne, poprawione wydanie - dla porównania i dla przyjemności. Pozdrowienia! :-)
UsuńJak ładnie i celnie napisałaś: Ma dwa adresy: na co dzień mieszka w domu z czerwonej cegły, ale częściej można ją zastać w błękitnym zamku z wyobraźni, w którym staje się kobietą kochaną i pożądaną :)
OdpowiedzUsuńNie lubię tego typu książek, ale „Błękitny zamek” przeczytałam z ciekawością, bo ma on w sobie coś ujmującego. Świetna książka o zniewoleniu, buncie, dążeniu do spełnienia marzeń, a także o tym, że najbardziej cenimy życie właśnie wtedy, gdy czujemy, że możemy je stracić. Gdyby nie diagnoza lekarska, Joanna być może nigdy nie podjęłaby próby wyzwolenia się spod tyranii rodziny, do końca życia pozwalałaby sobą pomiatać.
A czytałaś „Pamiętniki” Montgomery? Część druga jest wstrząsająca. Wynika z niej, że autorka „Ani z Zielonego Wzgórza” nie była osobą pogodną, wprost przeciwnie, bardzo cierpiała z powodu depresji i samotności.
Ty natomiast trafnie podsumowałaś całość - otóż to, "Błękitny zamek" ma w sobie coś ujmującego. To urocza opowieść i wcale nie taka naiwna, jak można by sądzić na pierwszy rzut oka. Ja również nie przepadam za podobnymi książkami, ale lektura tej była zamierzonym powrotem do dzieciństwa - pamiętam, ile razy trzymałam w ręku ten egzemplarz "Zamku" jako dziewięcio-, może dziesięciolatka, i jakoś nie skusiłam się wtedy na lekturę. Widać pewne książki muszą poczekać na swój czas.
UsuńSwoją drogą, ciekawe, jak wyglądałoby życie, gdybyśmy przychodząc na świat, znali datę swojej śmierci? Czy to by nas mobilizowało, czy paraliżowało? I czy fakt, że nie znamy dnia, ani godziny jest zbawieniem, czy raczej przekleństwem?
Nie czytałam "Pamiętników", ale narobiłaś mi apetytu! Wygląda na to, że zapowiada się dłuższa przygoda z książkami Montgomery :-)
Co do tych skrótów w polskiej wersji, to raczej nie były skróty fabularne, może wycięto jakieś szczegóły. W każdym razie tak mi się wydaje, ostatnio (tzn. w zeszłym roku) czytałam po angielsku, ale wydanie polskie (to samo, które Ty czytałaś) przejrzałam wtedy tylko pobieżnie. Na pewno wiele dowcipnych wypowiedzi Joanny (przyznam, że to imię akurat bardziej mi odpowiada niż Valancy) wypada w polskiej wersji bardzo płasko.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, nie wydaje mi się, żeby Joanna była taką bohaterką bez skazy - dobrze, że wyzwoliła się spod tyranii matki, ale czy to jest powód, żeby być niegrzeczną wobec wszystkich swoich krewnych? Ale to oczywiście jest uwaga bardzo na marginesie, bo rzecz jasna, jej odwaga, żeby wreszcie odnaleźć siebie i żyć pełnią życia jest inspirująca. A te kilka mil, które przeszła ze swojego domu do domu Ryczącego Abla, obrazują nie tylko jej przemianę, ale również przejście z XIX do XX stulecia (z przystankiem na kupno sukienki z dekoltem). Ten aspekt powieści niezmiennie mnie fascynuje.
"Błękitny zamek" to nie-pamiętam-która-już-z-kolei książka, przy lekturze której żałuję, że tak rzadko sięgam po powieści w oryginale. Nawet jeśli wspomniane skróty nie dotyczą fabuły, to mogły pozbawić powieść innych pożądanych cech, jak - no właśnie - dowcipu i lekkości. Joanna to imię, które pasuje mi do bohaterki (zdecydowanie bardziej niż Valancy), chociaż nie jestem fanką spolszczania oryginalnego nazewnictwa. Ale dlaczego Barney'a (tak ma na ponoć na imię ukochany Joanny w oryginale), zamieniono na Eddy'ego?, naprawdę nie rozumiem.
UsuńZgoda, Joanna nie jest bez skazy - Joanna jest, w gruncie rzeczy, całkiem zwyczajna, a do tego słaba, niezdecydowana i (przynajmniej do czasu) bierna. I w tym też jej siła, bo w ten sposób przemawia do większości.
"Te kilka mil, które przeszła ze swojego domu do domu Ryczącego Abla, obrazują nie tylko jej przemianę, ale również przejście z XIX do XX stulecia (z przystankiem na kupno sukienki z dekoltem)" - jak trafnie podsumowałaś "Błękitny zamek"! :-) Wydaje nam się, że te wszystkie "wyzwolone" postaci kobiece we współczesnych książkach są produktem naszych czasów, a Joanna/Valancy już sto lat temu pokazała kobiecą siłę. Ciekawa jestem, jaki odbiór miał "Błękitny zamek" w chwili premiery.