Żeby przekonać się, że pozory mylą, nie trzeba okrążać świata wzdłuż i wszerz. Wystarczy wejść do księgarni i wziąć do ręki ostatnią powieść Sylwii Chutnik. "Jolanta" przywidziała wesołą okładkę - miętowe tło z cytrynową plamą i komin w zawadiackie pasy przywodzą na myśl wiosenną łąkę. Lub wakacyjną beztroskę. Nie sądźcie jednak książek po okładkach, bo wywiodą was w pole, albo jeszcze dalej, na manowce. Radosna obwoluta "Jolanty" kryje powieść, w której brak kolorów tęczy - jest tu wyłącznie s z a r a proza życia, b u r a codzienność, a nawet c z a r n a dziura rozpaczy.
Chutnik przyzwyczaiła czytelników do
smutnych powieści, w których pochyla się nad nieszczęściem i jego
właścicielką, kobietą. Tytuł najnowszej - imię głównej bohaterki -
potwierdza, że autorka pozostaje w polu swych wcześniejszych
zainteresowań i znów pisze o kobiecie. Czy z podobnym sukcesem jak
dotąd? Nie do końca.
Schyłek PRL-u. W powietrzu czuć już wind of change,
zapowiedź nadchodzącej zmiany. Jolanta ma niewiele lat i dysfunkcyjną
rodzinę - pijanego ojca i matkę-inwalidkę. Mieszka w bloku z azbestu na
warszawskim Żeraniu i, podczas gdy jej rówieśnicy zaliczają poprawki z
matematyki lub chemii, ona zalicza kolejne życiowe traumy. Najpierw
odchodzi ojciec - prozaicznie, do kochanki. Potem matka usuwa się w cień
kieliszka z alkoholem, żeby w końcu odejść z tego świata na dobre.
Jolantę opuszcza również starszy brat, któremu nie uśmiecha się czekać
na polski kapitalizm i spieszy się do tego za zachodnią granicą. Czy
kiedyś będzie przepięknie? Chutnik już na początku rozwiewa nadzieje na happy end w miętowych okładkach:
"Posłuchajcie smutnej opowieści, to, co wam opowiem, w głowie się nie zmieści".*
Zgodnie z zapowiedzią, na głowę Jolanty spadają kolejne nieszczęścia, a to, czy i kiedy się wydarzą, jest jedynie kwestią upływu powieściowego czasu i liczby przewracanych przez czytelnika stron. Nic dziwnego, że doświadczona przez los dziewczyna powtarza jak mantrę:
"Nie mówić, nie ufać, nie odczuwać. Bo gdyby zaczęła mówić, tak z głębi siebie, toby nie przestała. Bo gdyby zaufała, toby ją znowu zostawili. A gdyby zaczęła odczuwać, no to, ha ha ha. Nie byłoby już czego ratować".**
Minione traumy nie pozwalają o sobie zapomnieć, a strach przed kolejnym odrzuceniem każe naszej bohaterce dużo spać, dużo się bać i wąchać klej "Plastuś" w plastikowej tubce. Nawet Andrzej, chłopak z gitarą, który poznał Jolantę na mazurskich wakacjach i wkrótce został jej mężem, nie jestem w stanie sprawić, aby przestała domagać się marzeń. A te ma Jolanta ambitne, z rozmachem, zupełnie nie na skalę żerańskiego podwórka, zakurzonego dymem z pobliskiej fabryki FSO:
"Czesałaby się wtedy modnie, klipsy nosiła większe od uszu i była cała z Hollywoodu, cała ponad to, co ją spotkało na tym świecie, w głębokich latach osiemdziesiątych na wschodzie Polski".***
Jolanta to tragiczna heroina, której pomóc nie sposób. Nawet transformacja ustrojowa'89, czerwcowa zamiana beznadziei w beztroskę, nie dla niej przecież. Ale - i to jest problem z "Jolantą" - potęgujące się nieszczęścia nie budzą współczucia dla bohaterki. Ogrom jej bólu nie porusza, nie wciska czytelnika w fotel. Możliwe, że dzieje się tak za sprawą stylistyczno-formalnych zabiegów, których w książce chyba więcej niż smutków tytułowej Jolki. Do niewesołych opowieści pasuje realistyczne tworzywo, Chutnik natomiast uparcie dryfuje w stronę krainy z bajki i absurdu. Ironizowanie i oka puszczanie przytłaczają treść, a językowa ekwilibrystyka, choć uprawiana ze swobodą i talentem, nie wystarcza do pokazania psychologicznej prawdy o bohaterce. Miks stylów i form, w jakie zamienia się powieść, zaczyna z czasem drażnić. Choćby zabieg przerywania prozy poezją - co kilka stron pojawia się wierszyk, pozbawiony rymu i znaków przestankowych - który w założeniu ma zapewne podkreślać dramat bohaterki, a w efekcie ani nie śmieszy, ani nie straszy. Jak choćby taka strofa:
"W imię ojca i syna
W imię matki i córki
W imię kobiety i mężczyzny
Macie być od dziś razem
Szczęśliwi
Bo jeśli nie to
Amen" ****
Lub następujące wersy:
"A dlaczego pan ma takie wielkie zęby?
Żeby nimi zgrzytać o północyI iskry wydobywać
A dlaczego pan krzesze ogień tymi zębami?
Żeby spalić wszystkich, którzy mnie znali
Na popiół, na jasną cholerę" *****
Umiejętność dostrzegania szczegółu sprawia, że kilka zdań wystarcza, aby przenieść czytelnika w inny świat. Trzepak, piaskownica, kisiel popijany słodkim "ptysiem" albo oranżada w proszku, jedzona z zagłębienia dłoni i - szast-prast! - jesteśmy w dekoracjach z końca lat osiemdziesiątych. Ale to mało, ciągle mało, żeby historia o życiu złamanym szczerze poruszyła. Bo życie złamać nietrudno - to się zwykle dzieje samo, gdzieś między domową kłótnią, schabowym na obiad i ulubionym Piątkiem z Pankracym w telewizji - ale napisać o tym tak, żeby za gardło chwycić, to sztuka. Chutnik ma niezwykłą wrażliwość na życie, którego nie widać, a które jest - i boli. Jednak brak spójności między tematem (arcypoważnym) a sposobem jego potraktowania (lekkim, skupionym bardziej na formie niż treści), sprawia, że "Jolanta" przypomina głośny wideoklip muzyczny, a nie przejmującą prozę o bolączkach zwyczajnego istnienia.
Nowoczesna proza inspiruje się współczesnym życiem: szybkim, efektownym, acz powierzchownym. Można o tragedii pisać i fajerwerki odpalać? Można. Ale po co?
Chutnik, S. (2015). Jolanta. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków
Seria: Proza PL
*Ibidem, str. 7;
**Ibidem, str. 34;
***Ibidem, str. 80;
****Ibidem, str. 120;
*****Ibidem, str. 68.
Bardzo mi się podobają te wierszyki, myślę, że są dość trafne, ale jednocześnie zgadzam się z Tobą - w tej książce chyba jest za dużo stylizacji. We fragmentach powieści, które zamieściłaś w swojej recenzji dramat bohaterki jest przytłoczony przez styl narracji.
OdpowiedzUsuńWierszyki, gdyby je z książki wyjąć, są intrygujące. Ale w środku powieści, wespół z językowymi grami, metaforami i całą tą bajkowością, moim zdaniem opowieści nie służą.
UsuńCiekawe, jak to wrażenie względem tego samego aspektu powieści mogą się różnić. Dla mnie styl autorki podkreślał temat, a nie stał do niego w opozycji.
OdpowiedzUsuńWygłoszę prawdę z gatunku banalnych: de gustibus... etc.
UsuńMyślę, te wszystkie zabiegi temat raczej przekreślają, niż podkreślają. Nie lubię, gdy forma zbytnio odciąga uwagę od treści.
Nie miałam jeszcze okazji czytać żadnej książki Sylwii Chutnik, ale mam pewien obraz jej twórczości wyrobiony na postawie recenzji i przyznam, że trochę mnie jej dzieła ciekawią, a trochę odstraszają. Chciałabym poznać te jej bohaterki uwikłane w różne nieszczęścia, ale z drugiej strony nie jestem przekonana do formalnych eksperymentów. Nie wiem więc czy w najbliższym czasie zdecyduję się sięgnąć po jakąś jej książkę. Jeśli tak, nie będzie to "Jolanta".
OdpowiedzUsuńDominiko, bardzo mi się podobał "Kieszonkowy atlas kobiet" oraz zbiór opowiadań "W krainie czarów" - te książki mogę Ci szczerze polecić.
UsuńStyl Chutnik jest charakterystyczny. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Ale w "Jolancie" jakoś nie zagrało. Tak czy inaczej, nie zniechęcaj się całkowicie. Może Tobie "Jolanta" przypadnie do gustu, kto wie?
Wszystko możliwe :) Ale w takim razie zacznę od książek, które polecasz :)
UsuńWobec tego, do listy dopisz jeszcze "Cwaniary". To też fajna rzecz :-)
Usuń"...i, podczas gdy jej rówieśnicy zaliczają poprawki z matematyki lub chemii, ona zalicza kolejne życiowe traumy" - wow, cóż za zdanko! Takie proste, a opowiada treść książki:)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze autorki, ale na moje pytanie odpowiedziałaś już wyżej.
Ciekawe - jak się nam różne obrazy kojarzą. Okładka pomimo symbolicznej latarni - jakoś nie wydaje mi się specjalnie radosna...
Wyskoczy mi takie zdanie od czasu do czasu spod klawiatury - a raczej spod palca, bo jestem z tych, którzy mają połączenie głowa-długopis, a nie głowa-klawisze ;-)
UsuńOlu, "Jolanta" jest pierwszą powieścią Chutnik, która nie do końca trafiła w mój gust. Ale pozostałe, a najbardziej "Kieszonkowy atlas kobiet", "Cwaniary" i "W krainie czarów", naprawdę polecam.
Jeśli chodzi o symbolikę okładki, to rzeczywiście, samotny komin z fabryki na Żeraniu, który widzi z okna Jolanta (i który jest jedynym stałym elementem w jej życiu), optymizmem nie napawa. Ale te nasycone, tęczowe kolory - jak najbardziej, moim zdaniem. Lubię myśleć, że te radosne okładki (podobną, w kolorze fuksji, miała "W krainie czarów") są przeciwwagą dla niewesołej zawartości tych powieści.
Oczywiście - komin, nie latarnia. Sierota ze mnie;) Gdy czytałam Twoją recenzję - przyszło mi do głowy, że "tonacja" książki mniej więcej odpowiada powieści "Gorzko" Kosmowskiej. Tamta książka mnie nieco zmaltretowała - i oczywiście jedna książka to za mało, by porównać, ale już wtedy pomyślałam, że warto sięgnąć po jakiś tytuł Chutnik. Dziękuję.
UsuńTen komin przypomina latarnię i w powieści jest do latarni morskiej przyrównany, więc Twoje skojarzenie jest jak najbardziej słuszne :-)
UsuńTo prawda, książki Kosmowskiej i Chutnik mieszczą się w podobnie smutnych rejestrach, ale podczas gdy Kosmowska pisze w tradycyjnym stylu, Chutnik ma sposób pisania bardzo charakterystyczny, który da się jednak oswoić i polubić.
"Jolantę" czytałam niedawno - tematyka trudna, niekiedy przerażająca, ale lubię takie, więc dobrze wspominam tę lekturę. Chociaż od razu można rozpoznać specyficzny styl, jakim posługuje się autorka.
OdpowiedzUsuńJa też lubię smutne powieści, a nawet wolę je od tych z "happy end'em". Tak, gdybym przeczytać fragment bez znajomości autora, można by się domyślić, że książkę napisała Sylwia Chutnik.
UsuńWidzę, że Jolanta sprowadza na siebie morze nieszczęść i obawiam się, że ta lektura może być dla mnie zbyt depresyjna. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMogę rozwiać Twoje obawy - pomimo bolesnej tematyki, książka nie jest ani trudna w odbiorze, ani specjalnie przytłaczająca. Jeśli chcesz poznać książki Chutnik, a boisz się "zainfekowania" smutkiem, to myślę, że możesz zacząć właśnie od "Jolanty".
UsuńMnie również okładka nie wydała się radosna. ;) Ale ja już znam Chutnik (mam nawet jej autograf! - tak, musiałam się pochwalić, zdobyłam go w zeszłym roku), czytałam "W krainie czarów" (tutaj też okładka, mimo że różowa, czyli w moim ulubionym kolorze, nie zapowiada wesołych historii). Same smutne historie; bolesne, bo znajome (nie piszę tu oczywiście o sobie, tylko o krewnych, wtedy, tj. np. w '89, jeszcze się nie urodziłam).
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to nawiązanie do baśniowych (a raczej wilczych) wielkich zębów w zacytowanym wierszyku.
Chyba jestem wrażliwa na "mowę" kolorów, bo okładki właściwie wszystkich powieści tej autorki wydają mi się radosne, właśnie dzięki nasyconym, tęczowym barwom. "W krainie czarów" znam i bardzo mi się te opowiadania podobały. No właśnie - soczysta fuksja, bajkowy tytuł, a w środku... czarów brak. Ale to nie zarzut, wręcz przeciwnie, podoba mi się pomysł wesołych okładek dla smutnych książek :-)
UsuńO, ja też mam autograf Sylwii Chutnik, zdobyty dwa lata temu! :-)
Nie znam tej autorki, zaczne poszukiwania od tytułow poleconych przez Ciebie wyzej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;)
Najlepiej zacząć czytać książki Sylwii Chutnik chronologicznie. Te pierwsze są, jak dotąd, najlepsze.
UsuńChutnik to nazwisko, które intryguje mnie od pewnego czasu. Nie miałem jeszcze okazji by sięgnąć po twórczość tej pisarki, w rezultacie wraz z każdą kolejną wydaną książka, rośnie moja ciekawość i jednocześnie chęć by poznać jej dzieła. Na podstawie Twojej interesujące tekstu widzę jednak, że znajomość z Chutnik warto rozpocząć od wczesnych płodów :)
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda niewykorzystanego potencjału "Jolanty". Okres transformacji to szalenie interesująca sprawa - wiele się wtedy wydarzyło, wiele się zmieniło, wiele oczekiwano, wiele marzeń okazało się złudnym mirażem.
Niektórzy najlepsze zostawiają na koniec, ja jednak wolę od najlepszego zaczynać, inaczej można się zbyt szybko - i niesłusznie - zniechęcić. Zatem na początek "Kieszonkowy atlas kobiet" i "W krainie czarów", a "Jolanta", ewentualnie, na deser.
UsuńTransformacja w "Jolancie" jest obecna (zarysowana raczej) w tle, dalekim na dodatek. Ten okres niósł niesłychany potencjał - życiowy i literacki. Pod tym drugim względem nie został z pewnością wykorzystany do końca, a szkoda.