Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

3.11.2016

Jutro nie będzie lepiej: "Małe życie" Hanya Yanagihara

Męska przyjaźń to ponoć m ę s k a sprawa. Co nie znaczy, że nie można - i nie warto - przyjrzeć się jej kobiecym okiem. Zwłaszcza, gdy robi się to tak, jak Hanya Yanagihara, autorka "Małego życia".
Oto oni: czwórka przyjaciół z college'u. Dobiegają trzydziestki i rozpoczynają prawdziwe życie w Nowym Jorku, mieście skażonym (o)presją szczęścia. JB - artysta-malarz, Willem - niespełniony (jeszcze) aktor, architekt Malcolm i Jude, poważny i skryty, dla którego przyszłość zarezerwowała miejsce na szczycie adwokackiego światka. "Małe życie", literackie wydarzenie minionego roku za Wielką Wodą, zaczyna się jak wiele powieści o dorastaniu - Yanagihara prześwietla problemy młodości, a jej bohaterowie zmagają się z uczuciami, seksualnością, pracą, problemami finansowymi i lokalowymi. Ale ta historia, rozegrana na ponad ośmiuset stronach, jest inna niż wszystkie. Choćby dlatego, że zaczyna się tam, gdzie inne się kończą: bohaterowie Yanagihary są młodzi, ale już nie najmłodsi, zaliczyli beztroskę studenckich lat, a przed nimi życie w praktyce - jak się okaże, wcale nie takie małe. Potężne dzieło pisarki hawajskiego pochodzenia, na przekór tytułowi, poraża fabularnym i emocjonalnym rozmachem. Czytelnik przygląda się perypetiom JB, Willema, Malcolma i Jude'a przez kilka długich, powieściowych dekad, wypełnionych po brzegi drobnymi sprawami i zdarzeniami, które tworzą codzienność.  
"Małe życie" jest jak fotograficzny aparat z wielokrotnym zoomem: oko powieściowej kamery to przybliża, to oddala wybrane postaci, pozwalając czytelnikowi poznawać je po kawałku - i składać jak puzzle. Po serii migawek z życia całej czwórki, światło zostaje rzucone na jedną postać - i to ona zyskuje odtąd status głównego bohatera. Jude, bo o nim mowa, skrywa bolesną tajemnicę: "incydent" z przeszłości zawładnął jego duszą i ciałem. Mężczyzna cierpi na ataki bólu, pokusą są dla niego ostre narzędzia, zapałki i schody, z których można się rzucić, aby poczuć ból inny niż ten, który niesie przeszłość. Balast jego bolesnego dzieciństwa odsłania się przed czytelnikiem w retrospekcjach - ale nie jest to wiedza, która niesie ukojenie.
Powieść o męskiej przyjaźni pod piórem Yanagihary zamienia się w studium traumy silniejszej od życia. Nie pomaga nawet fakt, że dorosłość Jude'a to sukcesy, drugie szanse i dary losu. Bo czy to nie łaska, mieć przyjaciół, którzy opatrzą rany, uleczą infekcje, podadzą rękę, gdy wraca ból? A dostać nowych rodziców zamiast kolejnego sierpowego od życia - czy to nie wystarczająca nagroda za parszywy start?
"Czy to nie cud zostać adoptowanym w trzydziestym roku życia, znaleźć ludzi, którzy kochają cię tak bardzo, że chcą cię nazwać swoim synem? Czy to nie cud przeżyć traumę niemożliwą do przeżycia? Czy nie jest cudem sama przyjaźń - znalezienie drugiej osoby, która samotny świat czyni mniej samotnym?" [1]
Yanagiharze udała się rzecz nieczęsta: pisząc o codzienności, udaje jej się czytelnika z jego własnej prozy życia wyrwać. I zanurzyć w morzu melancholii, mrocznym i uzależniającym. Gdy czyta się tę powieść - a gdy się zacznie, nie sposób przestać - niemal słychać tykanie emocjonalnej bomby zegarowej: cienie przeszłości robią się dłuższe i najpierw się czuje, a potem wie, że katastrofa to jedynie kwestia czasu, mierzonego ilością przewracanych z niepokojem stron.
Powieść Yanagihary, współczesna baśń o męskiej przyjaźni, jest ubrana w "kobiece" atrybuty: zamiast poklepywania po plecach i rywalizacji, mamy długie rozmowy, myśli i emocje. To jedyne "kobiece" elementy w "Małym życiu", z kobiecości w gruncie rzeczy wyjałowionym - poza opiekunką Jude'a z dzieciństwa, Julią - jego przybraną matką oraz kolejnymi dziewczynami Willema, nie ma tu bohaterek płci żeńskiej. A szkoda.
Książki upiększają rzeczywistość - albo zwyczajnie kłamią, mamiąc szczęśliwymi zakończeniami, zaciągając kurtynę na moment przed katastrofą. Ale nie "Małe życie". Ta powieść to wiwisekcja udręczonej duszy i rozliczenie z wyobrażeniem o uzdrowicielskiej mocy przyjaźni i miłości. To rzecz o sile i bezsilności przyjaźni, która przed cierpieniem uchronić nie potrafi. A przecież powinno być tak łatwo:
"Cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, a potem szanować ich za to, czego mogą cię nauczyć, i słuchać ich, gdy mówią coś o tobie samym, choćby i najgorszego... albo i najlepszego, to się zdarza; i ufać im, co jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Ale też i najlepsze". [2]
Czy nie tak wyobrażamy sobie prawdziwą przyjaźń, jako altruistyczne uczucie, lek na całe zło? Ale przyjaźń - podobnie zresztą jak miłość - nie zwycięża wszystkiego. Kto sądzi inaczej, ten nie czytał "Małego życia".
Yanagihara, H. (2016). Małe życie. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa
Tytuł oryginalny: A Little Life
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
[1] Ibidem, str.  651;
[2] Ibidem, str. 242.

31 komentarzy:

  1. W tym roku wyjątkowo często sięgam po opasłe tomiska ("Czarodziejska góra", "Wiwisekcja", "Iksowie"), więc "Małe życie" dość dobrze wpisywałoby się w tę konwencję :)

    Książka sprawia wrażenie b. ciekawiej - szczególnie interesujące jest to nawiązanie do oka kamery, które zazwyczaj kojarzy mi się z nouveau roman. Lubię też pozycje, gdzie autor silnie koncentruje się na codzienności, która przeważnie okazuje się zaskakująco złożona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie "Małe życie" powinno Ci się spodobać - nie tylko z powodu objętości! Trzeba się jednak przygotować na dość przytłaczające przeżycie. Ale warto, zdecydowanie :-)
      Metafora z "okiem kamery" to moja własna licentia poetica ;-): chodzi o to, że z bohatera zbiorowego (grupa przyjaciół) uwaga narratora przenosi się na jednostkę - Jude'a. A reszta grupy wtapia się w tło, z którego od czasu do czasu jedynie "wystaje".

      Usuń
    2. Nie uciekam od książek, które przytłaczają - w końcu lepiej jest czytać o cudzych nieszczęściach niż samemu przez nie przechodzić :)

      Bardzo podoba mi się też okładka - kusi i intryguje.

      Usuń
    3. Albo inaczej: lepiej najpierw poczytać o nieszczęściach innych, żeby potrafić przygotować się na zmienne koleje losu, które (odpukać!) mogą stać się i naszym udziałem.
      Okładka rzeczywiście świetna, ale chyba jeszcze bardziej podoba mi się TA.

      Usuń
    4. O, jeszcze lepiej to ujęłaś, bowiem faktycznie, bardzo dobrze jest korzystać z doświadczeń innych, szczególnie jeśli chodzi o sytuacje nietypowe, a ekstremalne, w których znajdujemy się bardzo rzadko.

      TA okładka też ładna, ale ja poprzestanę na wydaniu polskim - kojarzy mi się z hasłem "Miasto, masa, maszyna" :)

      Usuń
    5. Okładka jest nieco przewrotna: mamy patchwork ze zdjęć NYC, a miasto jest w książce właściwie niewidoczne. Żeby nie powiedzieć: umowne. Ta historia mogłaby wydarzyć się wszędzie...

      Usuń
  2. Narobilas mi apetytu na te książkę:) ten fragment recenzji z zoomem wyjątkowo przemówił mi do wyobraźni. Bardzo lubię, kiedy najpierw mam szanse poznać tło, w tym wypadku resztę bohaterów, a dopiero potem skupiam się na głównej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sposób narracji i konstrukcja powieści to tylko jeden z wielu atutów tej książki. Mamy szansę poznawać bohaterów przez kilka dekad ich życia - to przecież długo, bardzo długo, ale chciałoby się jeszcze więcej :-)

      Usuń
  3. Uwielbiam "Małe życie", mimo że było dla mnie jedną z najtrudniejszych, pod względem emocjonalnym, książek, jakie przeczytałam w życiu. Yanagihara wzbudza w czytelnikach dość specyficzny rodzaj empatii - cierpimy wraz z bohaterami, ale nie chcemy przestać poznawać ich kolejnych, głównie bolesnych przeżyć.
    Przyznam, że wcześniej nie zauważyłam tego, jak niewiele kobiecych postaci się w "Małym życiu" pojawia. Zaczynam zastanawiać się, czy świat bohaterów nie jest taki okrutny właśnie dlatego, że pozostawiono go mężczyznom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, lektura "Małego życia" wyczerpuje niczym emocjonalny maraton. Ale jedynie takie książki - poruszające do głębi - zasługują na miano wspaniałych. A empatię, o której piszesz, nazwałabym dosadniej - czytelniczym masochizmem ;-)
      Czy kobiety wyrugowałyby zło i cierpienie? Fakt, to mężczyźni są źródłem cierpienia Jude'a, ale to również oni (jego przyjaciele) są dla niego jedyną nadzieją. A na początku jego pechowej drogi stała matka (zatem: kobieta), która go porzuciła. Jeśli żal mi tego, że nie ma w "Małym życiu" rozbudowanych postaci kobiecych, to głównie z ciekawości: jak wyglądałybyśmy według Yanagihary?

      Usuń
  4. Mam ogromną ochotę na tę książkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem - sama mam chęć, żeby przeczytać ją po raz drugi!

      Usuń
  5. mnie książka maltretuje ... nie chodzi o objętość, tylko przeczytałam 1/6 książki i dalej nie widzę tego zachwytu co inni i mam duże problemy brnąć dalej :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z różnymi książkami miałam podobnie: wokół same zachwyty, a ja - niewzruszona. Możliwe, że "Małe życie" nie porywa od pierwszej strony, ale gdy się człowiek rozsmakuje, to... jest moc! Dobrym pomysłem jest dać takiej książce szansę, czytając ją przynajmniej do połowy - czasem pozytywnie zaskoczy.

      Usuń
  6. B. dobry tekst, a porównanie do aparatu fotograficznego wyjątkowo trafne zwłaszcza, że autorka przez lata zbierała właśnie fotografie jako inspirację do napisania tej książki. A "Małe życie" mam na półce od lata, a już prawie rok temu książka przykuła moją uwagę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-) Nie wiedziałam o tej inspiracji - choć w samej powieści fotografie również odgrywają pewną rolę: jeden z bohaterów robi serię zdjęć przyjaciół, które pozwalają uchwycić ewolucję ich samych oraz ich relacji.

      Usuń
  7. No i proszę. Długo się opierałam, a tu - Twoja recenzja! Nokaut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli przekonałam, żeby się dłużej nie opierać, to bardzo się cieszę :-) Bo mam poważne podejrzenie - graniczące z pewnością - że zakochasz się w "Małym życiu"! :-)

      Usuń
    2. Komu, jak komu, ale Tobie mogę zaufać:)

      Usuń
    3. W kwestii zakochiwania się, choćby w książkach (a może zwłaszcza w nich?), nie można ufać nikomu ;-)

      Usuń
  8. Potencjalny ładunek emocjonalny tej książki jednocześnie mnie przyciąga i odstrasza. Przyciąga, bo lubię być targany literaturą, ale odstrasza, bo nie jestem pewien, czy akurat teraz.

    Przyczepię się za to do zdania "Yanagiharze udała się rzecz nieczęsta: pisząc o codzienności, udaje jej się czytelnika z jego własnej prozy życia wyrwać" - czy to rzeczywiście tak nieczęste? Albo inaczej: czy to rzeczywiście ma związek z codziennością? Dobre pisarstwo (a często i nie aż tak dobre) odciąga od prozy życia, niezależnie od tematyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można zaczekać, aż się zazieleni. Albo przeczytać pod palmą, nad ciepłym morzem. Ale obawiam się, że jeśli chodzi o "Małe życie", żadne "okoliczności przyrody" nie będą wystarczającym środkiem znieczulającym. Ta książka to literacki - i emocjonalny - nokaut!
      Co do wspomnianego zdania: poruszyć czytelnika (czyli mnie, w tym wypadku) do takiego stopnia, jak udało się to Yanagiharze, to, owszem, nieczęste. Bardzo rzadkie nawet! A właśnie tego w książkach szukam (i nie zawsze znajduję) - emocji, przeżycia, poruszenia.
      Oczywiście, źródłem książkowych emocji jest nie tylko realizm i codzienność - ale tak jest akurat w "Małym życiu". I dlatego, na zasadzie kontrastu, w tym zdaniu mi to "zagrało".

      Usuń
  9. Znasz to uczucie, kiedy czytasz o jakiejś książce i wiesz, że ona wychłoszcze Cię za wszystkie czasy, a Ty i tak chcesz ją przeczytać? Ja mam tak po zapoznaniu się z Twoją recenzją. Czytałam już o "Małym życiu", ale ognia nie poczułam. Teraz aż mnie pali!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, znam to uczucie - nazywa się... madochizmem ;-)
      Ładunek emocjonalny, jaki niesie ta książka, jest dla mnie porównywalny z "Tatulem" Joyce Carol Oates. Albo z "Z zimną krwią" Capote. Czy z "Musimy porozmawiać o Kevinie". Gdy ochłonęłam po lekturze, to od razu pomyślałam: Olga będzie "Małym życiem" zachwycona! To Twoje książkowe klimaty.

      Usuń
    2. *maSochizmem, oczywiście. Tak to jest, jak się pisze z urządzeń mobilnych!

      Usuń
    3. Po takich porównaniach wiesz, że muszę przeczytać tę książkę - Kusicielko! (chociaż "Tatula" jeszcze nie znam, ale dwie pozostałe...) Aż się trzęsę wewnętrznie na myśl o lekturze. Urodziny za pasem, lista ewentualnych prezentów została trochę bardziej wyeksponowana - pozostało tylko czekać^^ A jak nie, to będę się musiała w bibliotekach pouśmiechać. Ale przeczytam! Skoro to moje książkowe klimaty, to nie mam wyjścia :)

      Usuń
    4. Kuszę, fakt. Ale do dobrego namawiam! :-)
      (A na marginesie, chyba się domyślasz, z jakiego powodu czeka już na mnie "Wzburzenie" Philipa Rotha? ;-) )

      Usuń
    5. Uuuu interesujące ;) Jak na razie widzę, że męczysz się z Waters, bo już od dłuższego czasu Twoje lubimy czytać pokazuje "Kogoś we mnie". A Twojej opinii na temat Roth jestem bardzo ciekawa - oby nie wyszło na to, że tylko ja zachwycam się "Wzburzeniem" :)

      Usuń
    6. To nie męki, to brak czasu ;-) Poza tym, uskuteczniam teraz "czytanie równoległe" ("Lalka"!), więc Waters chwilowo poszła w odstawkę. Ale podoba mi się, może nie szaleńczo, ale jednak.
      A co do Rotha - czytałam "Konające zwierzę" (świetne), a "Wzburzenie" to ponoć jedna z jego najlepszych powieści. Powinno być dobrze :-)

      Usuń
  10. Tak zajmująco napisałaś o książce, której wcześniej nie planowałem przeczytać :) Coś czuję, że "Małe życie" będzie jednym z grudniowych prezentów..
    tommy z samotni

    OdpowiedzUsuń