Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

7.06.2016

Kwasem w zasady: "Krivoklat" Jacek Dehnel

Nazwanie "Krivoklata", najnowszej powieści Jacka Dehnela, spowiedzią szaleńca, tematu nie wyczerpuje. Przypomina raczej wizytę w muzeum, którą planuje się nie po to, aby spotkać się z dziełem, lecz by nabyć reprodukcję tegoż, na kubeczku wydrukowaną, lub na podstawce pod rzeczony kubeczek uwiecznioną przy pomocy nowoczesnych technik nanoszenia obrazu na podstawki pod kubeczki, lub albumy o sztuce, służące jedynie jako dekoracja kawowego stolika w salonie.
Owszem, jest "Krivoklat" spowiedzią - monologiem właściwie, spowiedź wieńczy bowiem przyznanie się do winy, a bohater Dehnela swej niszczycielskiej misji (o której za chwilę) nie nazywa czynem szkodliwym, lecz mówi o zadaniu, i słychać, że przez duże "Z" o nim mówi. Krivoklat jest pacjentem Centrum Medycznego Zamek Immendorf, skazanym wyrokami sądowymi za zniszczenie mienia znacznej wartości. Austriackie media ochrzciły go "Kwasowym Wandalem", a społeczeństwo - wariatem. Te epitety zawdzięcza swej muzealnej krucjacie: przemierzaniu pełnych Rembrandtów, Vermeerów i Van Goghów sal z butelką dziewięćdziesięciosześcioprocentowego kwasu siarkowego w kieszeni i oblewaniu arcydzieł malarstwa żrącą substancją. Czy tak zachowuje się człowiek normalny?, krzyczały gazety, załamywali ręce psychiatrzy, głowili się sędziowie, pytało się, normalne przecież w swej masie, społeczeństwo, a w skrytości ducha i gazety, i psychiatrzy, i sędziowie, i nawet normalne w swej masie społeczeństwo, Krivoklata podziwiali. A podziw ten był w istocie ukłonem w stronę szeregu zer, na które rzeczoznawcy wyceniali zniszczone dzieła sztuki i przeżarte kwasem werniksy. Bo mieszczaństwo to, według Krivoklata, idioci i łajdacy, którzy dzieła sztuki co najwyżej konsumują, a nie kontemplują, gdyż jedyna wartość, której znaczenie są w stanie pojąć, to ta wyrażona w pieniądzu. Nic dziwnego zatem, że
"(...) ludzie oduczyli się spotkań z dziełami, że nawet jeśli przemieszczają się po Europie i reszcie świata, terkocąc kółeczkami walizek po lotniskach, dworcach, hotelowych korytarzach, nawet jeśli stoją w długich kolejkach przed wystawą (...), nie są w stanie spotkać się z dziełem, po którym prześlizgują się okiem własnym i szklanym okiem aparatu jak roztargniony znajomy, który przechodzi koło nas ulicą, obrzucając nas niewidzącym wzrokiem".*
"Krivoklat" to mini-traktat o sztuce, bezlitosna kpina z mieszczaństwa i pastisz powieści Thomasa Bernharda w jednym. Jego bohater nie zostawia suchej nitki na nikim: dostaje się psychiatrom, strażnikom i pacjentom zakładów dla nerwowo chorych, obrywa się  dziennikarzom i autorom terapii zajęciowych przez sztukę, podczas których rezydenci Zamku Immendorf lepią popielniczki i nurzają pędzel w taniej akwareli. Krivoklat - pierwowzorem którego był Hans-Joachim Bohlmann, postać autentyczna, prawdziwy Kwasowy Wandal, niszczyciel dzieł sztuki w najsłynniejszych muzeach Europy - to, jak zwykle u Dehnela, bohater nietuzinkowy i niejednoznaczny. Im bardziej zagłębiamy się w jego życiorys, opowiedziany bez przestanku, bez choćby jednej przerwy na zaczerpnięcie oddechu - na akapit czy oznaczenie rozdziału, tym lepiej rozumiemy motywy jego skandalicznych czynów.
Trudno ujarzmić gonitwę myśli Krivoklata w pospolitej frazie, więc powieściowe zdania pęcznieją, oddalając kropkę na długość strony, czasem nawet dwóch. Trzeba się w nie wczytać, złapać ich rytm i melodię, a gdy się to zrobi - wciągają bez reszty. W strumieniu świadomości, między jedną myślą a drugą, które płyną wartko mimo powtórzeń i wtrąceń, imitujących tok rozumowania szaleńca, kryje się pytanie: czy to świat zwariował, czy jednostka w tym świecie? Czy szaleni jesteśmy my sami, weekendowi znawcy sztuki, pstrykający selfie z arcydziełem, gdy wakacyjne wojaże rzucą nas przypadkiem na szlak muzealnych must-see, czy miano to przynależy temu, który ukochał sztukę tak bardzo, że gotów jest pozbawić świat unikalnych obrazów, żeby "zadzwonić na trwogę i obudzić ludzkość"?**
Jedno jest pewne - sztuka i jej kontemplacja nie mieszczą się w ciasnych ramach mieszczańskiego porządku, a odcięte od sztuki społeczeństwo jest tak samo otumanione i bezwolne, jak faszerowani valium pacjenci Zamku Immendorf:
"(...) jest to wynikiem całkowitego wyrugowania sztuki z życia, odcięcia się od jej źródeł, zabetonowania jej koryt, skanalizowania jej, wpompowania w społeczną kanalizację".***
Dehnel okrasił "Krivoklata" sporą dawką czarnego humoru, a w umysł skandalisty-wariata wcielił się ze swadą. Zbuntowany Krivoklat wycelował butelkę ze żrącym płynem w mieszczańskie zasady. Można mieć wątpliwości, czy da się społeczeństwo uleczyć dziewięćdziesięciosześcioprocentowym kwasem siarkowym, a zarazem można - i należy - być pewnym, że świat bez sztuki to miejsce pozbawione znaczenia, sztuka dla sztuki jedynie. Planeta Ziemia jest wystarczająco okrutna, mimo iż istnieją na niej - nadal, jeszcze, wciąż - takie świadectwa zbiorowej pamięci i ludzkiego geniuszu, jak Cztery sprawy ostateczne Boscha, Sen świętej Corregia, Złota rybka Klee i Przymierzająca perły Vermeera.
Ale zanim wybierzemy się do muzeum, żeby w tłumie turystów i blasku komórkowych fleszy rzucić okiem na jeden-dwa obrazy, przeczytajmy "Krivoklata". Może łatwiej będzie potem prawdziwie spotkać się z płótnem, a nie tylko przesunąć po nim wzrokiem?
 Dehnel, J. (2016). Krivoklat czyli ein österreichisches Kunstidyll. Wydawnictwo Znak, Kraków.
*Ibidem, str. 108;
**Ibidem, str. 122;
***Ibidem, str. 71.

21 komentarzy:

  1. W ostatnim (chyba, bo czytuję sporadycznie) numerze magazynu Książki znajduje się artykuł o treści zbliżonej - odbiór sztuki przez masowego odbiorcę- takiego, który pretenduje do miana człowieka kulturalnego, bowiem odwiedza muzea i zalicza kolejne wystawy (bo tak wypada, bo dobrze jest się pokazać, bo będzie się czym pochwalić). Zapamiętałam opis kobiety, która obserwując obraz z wysiłkiem odmalowanym na twarzy uruchamia szare komórki, aby jakoś inteligentnie spuentować to co ma przed oczyma, a do czego dotarła pokonując wianuszek oczekujących... i mówi w końcu Przyjemne. Słowo tak nieadekwatne dla tego, co znajduje się przed jej oczami (jeden z obrazów) Boscha. Nieprzygotowani do odbioru sztuki, jakże często stajemy się podobni do tej pani. Przed kolejną wizytą w Muzeum chętnie przeczytam Kriviklata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno malarstwo Boscha (jak i każde inne zresztą) zamknąć w jednym przymiotniku, ale nazwanie go "przyjemnym"... No cóż, na taki pomysł raczej bym nie wpadła ;-)
      Tak, to wszystko prawda, konsumujemy, a nie kontemplujemy, wszystko w szalonym pędzie i dzikim biegu. Ale teraz, po lekturze, odnoszę wrażenie, że "Krivoklat" mówi coś więcej: że z takiego właśnie, powierzchownego odbioru sztuki biorą się rozmaite problemy współczesnego społeczeństwa. Albo inaczej: że brak kontaktu ze sztuką jest największym problemem naszych czasów. To ciekawa teza, daje do myślenia, podobnie jak cała powieść.
      Przeczytaj, Gosiu, koniecznie - ciekawa jestem, czy Ci się spodoba.

      Usuń
    2. Dokładnie tak. Malarstwo Boscha można różnie określać, jako laik nie podejmuję się próby szufladkowania, byłoby coś o wizyjności, dużej wyobraźni, można nawet rzec, że dziwne, ale przyjemne:) Sama przed wizytą na wystawie staram się do niej przygotować -zorientować, jakie będą tam obrazy i co chcę obejrzeć. Brak kontaktu z kulturą dzisiaj jest porażający, skoro za takowy uważa się oglądanie seriali w telewizji, czy czytanie komiksów.

      Usuń
    3. Podobnie jak Ty, przygotowywała się do wizyt w muzach żona powieściowego Krivoklata - wybierała się tam z głową n a b i t ą uprzednimi lekturami i opracowaniami, podczas gdy Krivoklat miał zawsze głowę w y w i e t r z o n ą ;-). Myślę, że oba sposoby są równie dobre, o ile sednem jest chęć zatrzymania się na chwilę i "spotkania z dziełem".
      Niestety - to, co wymaga myślenia (a więc i sztuka, i literatura) nie cieszy się dziś popularnością.

      Usuń
  2. Tytuł dopisuję do mojej niekończącej się listy książek do przeczytania. Nie znam jeszcze twórczości Dehnela, ale ostatnio mam coraz większą ochotę to zmienić. Nie wiem czy zacznę od tej książki, ale jest to prawdopodobne. Ostatnio przysłuchiwałam się dyskusji na temat Dehnela i jego kreacji swojej osoby w mediach, zwłaszcza społecznościowych i to ciekawe w kontekście utworu, w którym szydzi z konsumowania i współczesnego podejścia do sztuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo - lista książek, które chciałabym przeczytać codziennie się wydłuża, a apetyt rośnie w miarę jedzenia (tzn. blogowania i czytania o różnych polecanych wspaniałościach) ;-) Powieści Dehnela dopisz do listy koniecznie! Na "pierwszy raz" polecam "Lalę" albo "Saturna". "Balzakiana" też niezłe. I "Fotoplastikon" wyborny.
      A co do obecności autora w mediach społecznościowych: ta aktywność jest bardzo merytoryczna, są dyskusje z czytelnikami na tematy wcale niebłahe, a "słit foci" nie uświadczysz ;-) Zresztą, wydaje mi się, że uczestnictwo w kulturze konsumpcji nie musi oznaczać jej akceptacji. Tak jak nasze blogowanie i blogowe dyskusje: mają miejsce w sieci, ale to im wartości nie odbiera. A przynajmniej taką mam nadzieję. Cóż, znak czasów...

      Usuń
  3. Cóż za recenzja, palce lizać;) Zdaje się, że Jacek Dehnel znalazł świetny sposób, żeby najpierw wstrząsnąć czytelnikiem, a potem zmusić go do przemyślenia kilku spraw. Rasowy pisarz. A ja dopiero zdobyłam Matkę Makrynę i Rynek w Smyrnie. Oczywiście uzupełnię braki i sięgnę po najnowszą książkę. A jeszcze tylko dodam, że ze mnie taka sierotka, co to nawet selfie z arcydziełem sobie nie potrafi strzelić. Wszystkie muzea, które zwiedzałam wprowadziły zakaz fotografowania;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się, jak mogłam, żeby do lektury zachęcić, bo naprawdę warto! Takie książki jak "Krivoklat" to perełka, nieczęsto można podobną jakość dziś spotkać, zwłaszcza jeśli chodzi o polską literaturę współczesną.
      "Rynek w Smyrnie" wspominam dobrze, "Matka Makryna" z kolei to jedyna z powieści Dehnela, która nie do końca była "moja". Ciekawe, jak Tobie się spodoba.
      PS Przyjmijmy zatem, że selfie z arcydziełem to figura retoryczna ;-) Choć podejrzewam, że wielu potrafi pstryknąć "focię" z ukrycia ;-)

      Usuń
  4. Czytając Twoją recenzję przypomniałam sobie pewne zdjęcie, które zobaczyłam w artykule o tak zwanym pokoleniu head down. Grupka uczniów siedzi obok obrazu Rembrandta i zamiast przyglądać się sztuce, skupiają się na telefonach (gdybyś miała ochotę, to zdjęcie znajdziesz tu:https://www.flickr.com/photos/gijsvanderwal/15893868835). Sporo to mówi nie tylko o współczesnej młodzieży, ale także o konsumentach sztuki. Przecież czegoś takiego nie da się ot tak zobaczyć i pójść dalej. Na oglądanie potrzeba tygodni, a nawet miesięcy. Jak widać Dehnel poważnie przejął się tym bezrefleksyjnym odbiorem. Autor dla mnie nadal całkowicie anonimowy, jednak recenzja i sama tematyka zachęcają i to poważnie. Chociaż czy poznawanie autora zacznę od tej pozycji - nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne zdjęcie, idealnie nadawałoby się na okładkę "Krivoklata" ;-) Pokolenie "head down" - idealna nazwa dla garbatych zombie z obłędem w oczach, utkwionych w inteligentnych telefonach! ;-)
      Uwielbiam, gdy literatura pokazuje wady społeczeństwa, wytyka jego przywary i krzyczy: opamiętajcie się, zanim będzie za późno! A z drugiej strony, ile to już literackiej krytyki tzw. współczesność przetrwała, nic sobie z niej nie robiąc, i powielając stare błędy?
      Olgo, zacznij od "Lali". "Balzakiana" też się na pierwszy raz nada, albo "Fotoplastikon" - ta książka również jest o sztuce, fotograficznej tym razem. Najlepsze, czyli "Saturna" zostaw na koniec :-)


      Usuń
  5. Powyższe komentarze zaś mówią sporo o konsumowaniu treści w Internecie i braku krytycznego spojrzenia na to, co się ogląda. Wspomniane zdjęcie pokazywało dzieci, które korzystały ze specjalnej aplikacji muzealnej na iPhone'a, by dowiedzieć się więcej o tym, co oglądają. Spojrzenie z góry na młodsze pokolenie i chwytliwe nagłówki szybko trafią do ludzi, ale sprostowania i mniej atrakcyjne prawdy już nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym wierzyć, że wspomniane dzieci czytają w swoich telefonach biografię Rembrandta, ale jakoś... nie potrafię. Zresztą, to zdjęcie ma wymiar symboliczny: jakkolwiek by nie było, czy dzieci przeglądają fejsa, czy szukają w sieci informacji o malarstwie, są pochłonięte elektroniką, podczas gdy tuż obok, na ścianie wiszą wszystkie te wspaniałości... I o tym właśnie, według mnie, jest to zdjęcie, i o tym jest też "Krivoklat".

      Usuń
    2. To nie kwestia wiary, a kwestia faktów. Zdjęcie było tendencyjnie kadrowane i zostało sensacyjnie rozpropagowane. Jeśli taki sam jest "Krivoklat", to czytać go nie warto.

      Usuń
    3. Okej, nawet jeśli takie są kulisy powstania tego zdjęcia, to zabieg ten miał służyć ilustracji tezy, z którą - mam wrażenie - nie sposób się nie zgodzić: obcowanie z kulturą nie jest mocną stroną dzisiejszych społeczeństw. Możliwe, że patrzę nieuważnie, ale jakoś nie widzę tłumów czytających trudne, wymagające książki, ani hord szturmujących muzea i galerie (no, chyba że galerie handlowe). Wtórny analfabetyzm to zmora współczesności. Unikamy obcowania z tym, co zmusza do intelektualnego wysiłku, zamiast tego wgapiamy się bezmyślnie w "inteligentne" telefony.
      A "Krivoklata" nie tylko warto, ale i trzeba czytać!

      Usuń
  6. O rany, wychodzi na to, że Dehnel stworzył naprawdę interesującą lekturę. Powieść wydaje się tym bardziej ciekawa, że autor może poszczycić się bardzo rozległą wiedzą z zakresu malarstwa. Podoba mi się teza zaproponowana w utworze, że obecnie kultura jest "konsumowana", sprowadzana do substancji łatwo przyswajalnej, na wpół przemielonej, lekko nadtrawionej, tak by jej odbiór maksymalnie uprościć, by mogła ona dotrzeć do jak najszerszego grona ludzi.

    "Centrum Medycznego Zamek Immendorf" - ciekawe czy to jakieś nawiązanie do kafkowskiego "Zamku"... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna rzecz, ten "Krivoklat", można by o nim dyskutować godzinami, i to nie tylko o sztuce i obrazach, ale o konsumpcyjnym społeczeństwie i o grozie zapatrzonej w wartości materialne współczesności...
      Na czwartej stronie okładki czytamy, że autor czerpał z antymieszczańskich powieści Thomasa Bernharda, więc myślę, że kafkowskich reinterpretacji raczej tu nie uświadczysz. Choć, możliwe, że klaustrofobiczna atmosfera zakładu dla nerwowo chorych z "Krivoklata" może, w pewnym sensie, przypominać aurę "Zamku" Kafki.

      Usuń
    2. Ha, wydaje się, że najlepszym sposobem, by przekonać się jak jest w istocie, jest przeczytanie tej powieści, co już sobie zaplanowałem :)

      Usuń
    3. Świetnie! W takim razie czekam, aż skończysz lekturę i podzielisz się wrażeniami. Czytałeś już coś tego autora?

      Usuń
    4. To ja może tylko na marginesie - dziękując za recenzję - uzupełnię. Kafka stworzył, oczywiście, literacki wzorzec absurdalnych instytucji opresji, ale Zamek Immendorf ma inne źródło. Dziś w rzeczywistości już nie istnieje, a to dlatego, że był związany ze swoistym ikonoklazmem - w czasie II wojny światowej przechowywano tam znaczne zbiory muzealne, podpalone przez SS już po kapitulacji żeby nie trafiły w ręce "barbarzyńców" - spłonęły tam przede wszystkim płótna Klimta, w tym trzy monumentalne obrazy stworzone dla wiedeńskiego uniwersytetu: Medycyna, Filozofia i Praworządność. Były to, pod pewnymi względami, najciekawsze dzieła Klimta, odzucone zresztą przez uniwersytet i sprzedane żydowskiemu kolekcjonerowi Ledererowi, którego zbiory skonfiskowała Rzesza. Na szczęście przetrwał należący również do niego i składowany gdzie indziej słynny "Fryz Beethovenowski", dziś eksponowany w budynku Secesji w Wiedniu. Immendorff płonął przez ileś dni, żadne z płócien nie ocalało.

      Zamek wyglądał tak:
      https://camerahumana.files.wordpress.com/2012/06/immendorf-schloss-bild-europeana-c3b6nb.jpg

      Po wojnie ruiny zburzono, została tylko brama.

      Usuń
    5. To ja, Panie Jacku, dziękuję - za "Krivoklata" i za to, że pisarze wciąż mają ochotę żywo reagować na rzeczywistość, która, niestety, wciąż takich żywych reakcji wymaga. I za rys historyczny w komentarzu :-) - tragiczną miał ten Zamek o pięknych, romantycznych murach historię... I tak jak w rzeczywistości, tak i w Pańskiej powieści, pełni funkcję symbolicznego miejsca, w którym - dosłownie i w przenośni - umiera sztuka. Pozdrowienia! :-)

      Usuń
    6. Dziękuję bardzo za pozdrowienia :)

      Usuń