Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

7.02.2016

W duecie o książce #1. Przeznaczenie zapisane w genach: "Middlesex" Jeffrey Eugenides

Wszystko, co dobre, szybko się... nudzi. Monologi o książkach mogą spowszednieć, a indywidualny punkt widzenia to czasem za mało, aby zachęcić do czytania. Dlatego dziś debiut nowego blogowego cyklu - "W duecie o książce". To transkrypcja cyfrowych dyskusji, zapis wrażeń z lektury. Skąd pomysł? Z dojmującego poczucia braku rozmów o literaturze. Na dodatek, co dwie głowy, to nie jedna!
O "Middlesex" Jeffrey'a Eugenidesa - powieści porażającej epickim rozmachem, uhonorowanej w 2002 roku nagrodą Pulitzera - rozmawiam z Olgą z bloga Okiem Wielkiej Siostry. Zapraszamy do lektury.
MARTA: Gdybym miała zmieścić monumentalną treść Middlesex w jednym zdaniu, powiedziałabym, że to historia genu, który wędrując przez pokolenia greckich emigrantów, zamieszkałych w USA, wpływa na losy jednostek i rodzin. Ale niedobór 5-alfa-reduktazy - skutek działania "złośliwego" genu - który determinuje życie głównego bohatera/bohaterki powieści, to jedynie powierzchnia zdarzeń. Bo Eugenides nie pisze o biologii. Genetyczne mutacje interesują go tylko dlatego, że są nośnikami... ludzkiego przeznaczenia.

OLGA: Biologia, a właściwie wszelkie biologiczne anomalie są, owszem, tylko pretekstem, ale nie da się ukryć, że niesamowicie ciekawym. Powiedz, czy śledziłabyś tę historię z takim zainteresowaniem, gdyby nie dotyczyła losów hermafrodyty i jego rodziny, uwikłanej w tajemnicę dalece przekraczającą jej pojmowanie rzeczywistości? Mutacja dla niektórych staje się przekleństwem, dla innych okazuje się możliwością zrozumienia "Ja" w oparciu o coś więcej niż tylko ciało, ale dla mnie stanowi coś jeszcze. Określasz ją mianem "nośnika przeznaczenia" i tkwi w tym wiele z tego, o czym sama myślałam. Ja jednak już sam gen nazwałabym przeznaczeniem per se, twórcą historii, tym, w czym wszystko jest zapisane, choć z genów nikt nie jest w stanie czytać jak z ręki czy fusów. Eugenides postanowił wyczytać przeszłość i przyszłość rodziny z genu, który w niej podróżuje, zmienia się i zarazem zmienia ludzkie losy. Można więc powiedzieć, że Stephanidesowie są bohaterami greckiej tragedii, w której o ich życiu decyduje bóstwo, los, nie oni sami.

MARTA: Tak, losy Stephanidesów są naznaczone tragedią. A Eugenides to fatalista, który mówi wprost - ludzka świadomość to tylko "biologiczny zbieg okoliczności". Od naszych przodków dostajemy w spadku nie tylko kolor oczu i wzrost, ale również z góry określony los, z którym, owszem, możemy walczyć, ale nigdy - wygrać. Nie da się ukryć, że nie jest to myśl nowa - bo wielokrotnie przez literaturę eksploatowana - ale w Middlesex otrzymała oryginalną formę. Hermafrodytyzm jako punkt wyjścia do rozmowy o losie? Biologia jako przyczynek do dyskusji o psyche? Tego jeszcze nie było. Zdecydowanie, to nie jest powieść o tajemnicach medycyny i genetyki, ale o meandrach życia. Ci, którzy sięgnęliby po nią, skuszeni sensacyjnością wątków biologicznych, mogliby poczuć się zawiedzeni, nie sądzisz?

OLGA: Może i oryginalnością myśli Eugenides nie zaskoczył, jednak wychodząc od biologii potrafił jak nikt zmierzyć się z zagadnieniem tożsamości czy miłości, ubierając to we wręcz mityczną formę. Mit jest tutaj zresztą hasłem kluczowym. Zresztą trudno byłoby mi w tej chwili wyliczyć, o czym autor w Middlesex mówi, bo zahacza o tak wiele tematów, łącząc je w logiczną całość (bez uczucia sztuczności), że każdy z czytelników spokojnie może rozpatrywać zupełnie inny aspekt powieści.
Biologia stanowi swojego rodzaju szkielet Middlesex - od niej w pewnym sensie wychodzi autor, choć to nie biologiczny wymiar hermafrodytyzmu go interesuje. Myślę, że gdyby w powieści było więcej tego typu sensacji, oznaczałoby to porażkę Eugenidesa. Aspekt psychologiczny jest tu najważniejszy, a stworzenie sagi rodzinnej byłoby wręcz niemożliwe, gdyby autor skupił się bardziej na szczegółowych opisach mutacji, niż, chociażby, narodzinach nietypowej miłości. Dlatego jeśli ktokolwiek szuka podręcznika do biologii, niech sprawdzi w innym miejscu. W Middlesex tylko raz pojawia się encyklopedyczne hasło i ma ono zupełnie inne zastosowanie, niż proste objaśnienie czytelnikowi danego zjawiska.

Panorama Detroit. Podobny widok ukazał się oczom Desdemony i Lefty'ego, dziadków Calliope/Cal'a, gdy przypłynęli ze Smyrny do USA (Źródło)





MARTA: Á propos tożsamości. Oprócz tej oczywistej, płciowej, której poszukuje narrator powieści, hermafrodyta Calliope (zwana później Cal'em), Eugenides mówi o tożsamości narodowej. Obojnactwo sytuuje jednostkę między kobiecością a męskością. Status emigranta - casus powieściowych dziadków Cal'a - skutkuje podobnym "zawieszeniem" w pół drogi, między domem-ojczyzną, a obcą ziemią. A złośliwy gen przenosi to wyobcowanie na kolejne pokolenia. Zastanawiam się, czy Cal mógł się w pełni zasymilować, przystosować do amerykańskiego stylu życia, ze swoim greckim dziedzictwem, które utrzymuje, że najważniejsza w życiu jest... śmierć? Pominąwszy rozterki natury psychoseksualnej, jak mógł odnaleźć się w świecie, zaludnionym przez Amerykanów - niepoprawnych optymistów, którzy uważają, że grunt, to być szczęśliwym? Może dlatego tak dobrze czuł się w Berlinie. Bo to miasto jest jak Cal - podzielone na pół i ponownie scalone.
A skoro wspomniałaś o miłości, muszę powiedzieć, że nie do końca przekonuje mnie powieściowe uczucie Cal'a (wtedy jeszcze dziewczynki) do koleżanki z klasy. Choć od dawna nie jestem nastolatką, trudno mi uwierzyć, że współczesna nastolatka zareagowałaby na rodzące się uczucie do drugiej dziewczyny z takim spokojem, jak Cal. Nie ma tu pytań, nie ma wątpliwości. Podobnie decyzja o rozpoczęciu nowego życia jako mężczyzna, przychodzi Cal'owi łatwo i bez wewnętrznej walki. Zbyt łatwo, moim zdaniem.

American Dream może się spełnić dzięki bułce z parówką (Źródło)
OLGA: Dokładnie - zarówno Callie/Cal, jak i jego dziadkowie, posiadają ten sam status. Są inni, obcy, choć nie da się ukryć, że ta obcość jest raczej domeną kobiet. Wszystko kończy się na Calliope, która, w ostatecznym akcie rozdarcia decyduje się na zrezygnowanie z własnej kobiecości. A teraz spójrzmy na Lefty'ego i Miltona. Obaj starają się wpasować w amerykański kult pracy i pieniądza. Wychodzi im to na tyle dobrze, że Lefty pozostawia żonę samej sobie, by prowadzić bar, Milton zaś swobodnie obrasta w tłuszczyk i tworzy sieć fast-food'ów. Ich gen w pewnym stopniu został zneutralizowany, czego nie można powiedzieć o żeńskiej części rodziny Stephanides. Wiąże się to nie tylko ze stawianiem na piedestale śmierci (co najlepiej pokazuje postawa Desdemony), ale przede wszystkim z religią - hamującą wszelkie spontaniczne odruchy, sprowadzającą ciało do kolejnego tabu. Asymilacja Cal'a jest niemożliwa, bo grecki gen niesie ze sobą pruderię, której w Ameryce brak.
Mam wrażenie, że trochę to uprościłaś. Przecież Callie, jeszcze jako dziecko, które wprowadza się do Middlesex, ma za sobą swoją pierwszą erotyczną przygodę. Zabawa w całowanie wydaje się może dziwna, jednak dziewczynka dość łatwo wchodzi w rolę całującego mężczyzny. Uczucie do Przedmiotu jest już bardziej kłopotliwe i nie zauważyłam, żeby Callie przyjęła to ze spokojem, tak jak mówisz. Odczułam tę miłość jako rodzaj psychozy, dokładne odzwierciedlenie nastoletniej miłości na śmierć i życie, tylko, że obiektem jest druga dziewczyna. Callie wie, że jest inna, wie, że może zostać odrzucona. Ale brnie w tę trudną sytuację, bo pragnienie jest zbyt silne i odczuwa potrzebę, by je zaspokoić, nie licząc się z kosztami. Myślę, że gdyby Callie łatwo weszła w rolę mężczyzny, Eugenides nie wprowadziłby do powieści także brata Przedmiotu.
Co do decyzji o zmianie tożsamości - również nie sądzę, by było to nienaturalne. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, jednak zawsze uważałam, że osoby transgenderyczne czują, iż nie są odpowiednio dopasowane do ciała, w którym się urodziły. Callie jest właśnie takim przypadkiem. Dodatkowo nie tylko czuje, ale także wie - ma przecież swojego tajemnego krokusa, który na każdym kroku wysyła jej sygnały, że coś jest nie tak.

MARTA: Nie ma wątpliwości co do siły nastoletniego uczucia naszego hermafrodyty. Twierdzę jednak, że walka między pierwiastkiem żeńskim i męskim mogłaby zostać potraktowana z większą uwagą. A historia pierwszej i najgorętszej miłości była ku temu dobrą okazją. Otóż to - Callie ma świadomość swojej inności, ale zdaje się nie poddawać jej w wątpliwość. Nawet szczegóły anatomicznej budowy nie są dla niej źródłem przerażenia czy lęku. Niby martwi ją brak widocznych oznak dojrzewania, ale chyba bardziej dlatego, że odstaje od grupy - wszystkie koleżanki z klasy pierwszą menstruację mają już za sobą - a nie z powodu spóźniającej się kobiecości. Pozostawia to niedosyt, mimo świadomości, że na zachowanie narratora mogły wpływać kwestie religijne oraz pruderia kobiet, które go wychowały. Middlesex jest w gruncie rzeczy oniryczną bajką (choć jej bohaterowie to, jak sami o sobie mówią, "zatwardziali realiści") - i może dlatego Calliope-Cal zmierza, choć nie bez przeszkód, ku szczęśliwemu finałowi? W konwencji baśni nie ma przecież miejsca na nadmiernie rozbudowaną psychologię postaci.
Tak, do długiej listy zagadnień, które interesują autora, należałoby dopisać patriarchalizm społeczeństw Wschodu. Zatem - czego tu nie ma! Hermafrodytyzm i kazirodztwo, splątane gałęzie genealogicznych drzew, zamieszki na tle rasowym, szmuglowanie alkoholu, a w finale pościg samochodowy rodem z hollywoodzkich filmów. Zwykle obawiam się opasłych powieści "o wszystkim", ale w przypadku Middlesex, epicki rozmach to mocny atut. Duża w tym zasługa plastycznego stylu i poczucia humoru Eugenidesa. Śmiem twierdzić, że Middlesex - mimo ciężaru poruszanych zagadnień - jest najbardziej optymistyczną powieścią tego autora.

Brama Brandenburska, symbol Berlina. To miasto jest jak Cal - podzielone na pół i ponownie scalone (Źródło)
OLGA: Tu odniosłabym się do twierdzenia, w którym hermafrodyta traktowany jest jako dwie części - anima i animus - w jednej osobie. Nie ma tu walki miedzy pierwiastkami, bo oba w pewnym sensie żyją ze sobą w zgodzie. Chociaż Cal zdecydował się na wybranie tej męskiej części własnego ja, doskonale wie, że nadal ma w sobie coś z kobiety, co zresztą czasem podkreśla. Nie poddawanie w wątpliwość swojej odmienności zrzucę na karb religii i traktowania ciała przez kobiety z rodziny Stephanides. Callie nawet nie wie, czym jest menstruacja, nie postrzega siebie w żadnej kategorii, choć wie, że powinna być kobietą. Nie zna jednak jej atrybutów. Jest zagubiona, a matka odmawia jej pomocy, uważając, jak się okazuje - błędnie - że jej dziecko urodziło się z umiejętnością rozszyfrowania tajemnicy płciowości. Czytając Middlesex, odniosłam wrażenie, że wszyscy oprócz Cal'a, opisani są z niesamowitą dokładnością, pod każdym, również psychologicznym względem. I właściwie nie ma w tym nic dziwnego, zakładając, że to właśnie Cal jest narratorem. Jako zamknięta w sobie osoba, przez całe życie unikająca, a nawet odmawiająca mówienia o swojej inności, stara się pisać o wszystkim, o Grecji, jedwabnikach, przesądach, religii, omijając własną osobę. Jednak w pewnym momencie dochodzi do ściany, historia rodziny przerodziła się w historię o nim. Wtedy, nieśmiało, powolnie i dość oszczędnie, jakby borykając się z kompleksami, opowiada o sobie - o miłości, inności i teraźniejszości w Berlinie. Nie bez przyczyny te rozdziały zajmują tak mało miejsca, choć czytelnik prawdopodobnie chciałby bliżej poznać Cala.
Zgadzam się w stu procentach. Po przeczytaniu Przekleństw niewinności i Intrygi małżeńskiej muszę powiedzieć, że Middlesex jest jedyną powieścią Eugenidesa, przy której nie beczałam jak bóbr. Jest w niej pewna iskierka nadziei, że pomimo przekleństwa, jakim w tym wypadku jest mutacja, można żyć, a nawet cieszyć się życiem. Akceptacja swojego losu jako jedyna możliwość na pokonanie greckiej tragedii?
 
MARTA: Tak, fatalizm i stoicyzm w jednym, czyli ideał greckiej filozofii! Cóż innego można począć z życiem, na które nie ma się wpływu? Zaakceptować je. Choćby po to, aby móc być równie wyrozumiałym wobec własnej życiowej drogi, jak Cal, który mówi:
"Po powrocie z San Francisco i rozpoczęciu życia jako mężczyzna, moja rodzina stwierdziła, że wbrew powszechnej opinii, płeć nie była aż tak istotna. Moja przemiana z dziewczynki w chłopca okazała się mniej dramatyczna niż odległość, jaką wszyscy pokonują na swojej drodze z dzieciństwa do dorosłości".*
Ślimak lądowy to hermafrodyta (Źródło)
To wymarzona postawa wobec życia: dać się nieść nurtowi rzeki, ale nie po to, żeby zachłysnąć się wodą, ale móc po drodze podziwiać widoki. Chciałabym tak umieć.
O tak, bardzo bym sobie życzyła, żeby w Middlesex było Calliope-Cala więcej! Ale rozumiem zamysł konstrukcyjny powieści i przyjmuję go... ze stoickim spokojem.
Zaczęłyśmy rozmowę próbą streszczenia tej ponad 600-stronicowej powieści w jednym zdaniu. Podsumowując ją, oddam głos narratorowi. Oto powieściowe credo Cal'a i, przy okazji, mój ulubiony cytat z Middlesex:
"Wielkie sprawy nigdy nie zależą od nas. Takie jak narodziny i śmierć. I miłość. I to, co miłość przekazuje nam w spadku jeszcze przed naszym narodzeniem".**
To właśnie za takie zdania lubię Eugenidesa.

OLGA: Jakby powiedziała moja babcia - Co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Ten śmieszny frazes w powieści Eugenidesa nabrał zupełnie nowego znaczenia. Niemoc może być błogosławieństwem, jeśli w porę zdasz sobie z niej sprawę. Gdy jednak próbujesz wziąć sprawy we własne ręce, nie licząc się z mocą przeznaczenia, prawdopodobnie umrzesz z myślą o tym, jaką głupotę zrobiłeś.
Skoro w Twojej wypowiedzi pojawił się jeden z ulubionych cytatów, to i ja podzielę się swoim - jednym z piękniejszych w całej powieści, naznaczonym spokojną mądrością, a jednocześnie wyjawiającym tajemnicę budowy samej powieści:
"[Callie] jeszcze nie dojrzała na tyle, aby zdać sobie sprawę, że życie wysyła człowieka nie w przyszłość, ale z powrotem w przeszłość, do dzieciństwa i, ostatecznie, jeszcze przed narodziny, aby obcował ze zmarłymi. Starzejesz się, sapiesz na schodach, wstępujesz w ciało swojego ojca. Stąd już tylko krok do dziadków i zanim się zorientujesz, już podróżujesz w czasie. W naszym życiu dorastamy wstecz".***
Własnymi słowami nie potrafiłabym tak precyzyjnie i tak poetycko opowiedzieć  o tej niesamowitej podróży, którą przebyła Callie, żeby zrozumieć, że powinna stać się Cal'em.
 
*****
Nie stawiamy kropki, mając nadzieję na ciąg dalszy rozmowy o "Middlesex" w komentarzach. Dajcie znać, czy chcielibyście czytać kolejne odcinki "W duecie o książce"!
Eugenides, J. (2015). Middlesex. Sonia Draga, Katowice, wydanie III.
Tytuł oryginalny: MIDDLESEX
Tłumaczenie: Witold Kurylak
*Ibidem, str. 620;
**Ibidem, str. 467;
***Ibidem, str. 509.

19 komentarzy:

  1. Napisałabym cosik, ale bladego pojęcia nie mam co. Książki nie czytałam, więc trudno mi się do waszej dyskusji włączyć. Jeśli rzecz będzie dotyczyła czegoś co znam to czemu nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie spytam - co sądzisz o formie? Czy rozmowa jak ta, z perspektywy czytelników bloga, ma Twoim zdaniem rację bytu? Czy jest równie dobra (a może lepsza?) jak te "zwyczajne" opinie o książkach?

      Usuń
  2. Przeczytałam z przyjemnością. Bardzo podoba mi się ten rodzaj dyskusji. Brawo dziewczyny:) I proszę o więcej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Olu! Miło słyszeć, że Ci się spodobało :-) Postaramy się zsynchronizować nasze biblioteczki i rozmawiać częściej.

      Usuń
    2. To jeden z najciekawszych pomysłów wymiany spostrzeżeń międzyblogowych. Książkę czytałam tak dawno temu, że musiałabym do niej wrócić, żeby coś nieśmiało wtrącić;) Przeczytałam ją od razu, gdy zostało opublikowane w Świecie Książki, po zdobyciu Pulitzera, zdaje się w 2004.

      Usuń
    3. Naprawdę fajnie, że tak uważasz. Miałam pewne obawy, czy to się przyjmie i spodoba. Bo, z jednej strony - dostajemy ogląd książki z podwójnej perspektywy (i to jest, wydaje mi się, plus), ale z drugiej - forma dialogu jest bardziej zobowiązująca niż zwyczajowa opinia o książce.
      Na mnie "Middlesex" czekało aż do teraz. To jest niezła książka, ale, moim zdaniem, jednak nie tak dobra jak "Przekleństwa niewinności".

      Usuń
  3. Bardzo fajnie wyszła wam ta rozmowa :) Z zainteresowaniem przeczytałam cały tekst i oczywiście ogromnie żałuję, że nie mogę włączyć się do rozmowy w konstruktywny sposób, bo niestety nie znam książki. Niemniej mam nadzieję, że pomimo pewnej hermetyczności takiego wpisu, będzie pomysł kontynuowały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :-) Takie też są (nieśmiałe) plany, żeby dalej prowadzić blogowe rozmowy.
      Ale, ale - mówisz, że wpis jest hermetyczny, niedostępny? Pominąwszy oczywistość, że nie każdy zna książkę, o której (roz)mowa, myślisz, że forma dialogu raczej zniechęca, niż zachęca do lektury/dyskusji/poznania książki? Hmm, to mnie zmartwiłaś, miałam nadzieję, że będzie na odwrót ;-) Bo czym się rozmowa o książce - w odbiorze czytelnika - różni od zwyczajowej opinii o niej, napisanej przez jedną osobę? W sensie możliwości poznania dzieła, jego zalet i wad?

      Usuń
  4. Dzięki temu wpisowi, przypomniałam sobie "Middlesex". Dobra książka, czytałam ją dawno temu. Świetnie wypunktowałyście tematy, które porusza.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie forma dialogu zachęca, bo od razu chciałabym włączyć się do dyskusji, ale wydaje mi się, że trochę hermetycznie jest, bo jednak nie czytałam książki, więc nie potrafię odnieść się do waszych obserwacji. Tylko czy tą hermetycznością trzeba się przejmować? Moim zdaniem nie, bo właśnie taka sama sytuacja ma miejsce, kiedy czyta się tradycyjną recenzję. Dlatego moim zdaniem wszystko jest okej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! A Pierre Bayard zachęcał, żeby "rozmawiać o książkach, których się nie czytało" ;-)
      A na poważnie - fajnie, że Twoim zdaniem ma taka forma blogową przyszłość. Zobaczymy, co dalej. W każdym razie - warto rozmawiać ;-)

      Usuń
    2. No właśnie! Patrz, jaka skleroza z Bayardem ;)

      Usuń
  6. Nie znam się, to się wypowiem ;)

    A tak serio - forma mi się wydaje ciekawa, konfrontowanie opinii często pozwala wyciągnąć coś nowego.

    Ale, ale. Gdybym miał już na siłę doszukiwać się wątpliwości - dialog zdaje się formą bardziej zamkniętą od recenzji, a czytelnik może nie chcieć się wtrącać do rozmowy między Wami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są tutaj plusy dodatnie i plusy ujemne ;-)
      Rozmowa tworzy "zamkniętą" całość, przyjęło się, że wtrącać się nie wypada, gdy inni rozmawiają ;-) Opór jest, to widać. Pozostaje pytanie, czy dla czytelnika (również tego, który rozmawiać, bez znajomości dzieła, nie chce), forma dialogu pozostaje równie dobrym sposobem na poznanie książki i wyrobienie sobie o niej opinii, co standardowa recenzja.

      Usuń
  7. Świetny pomysł dziewczyny! Osobiście bym chciała najzwyczajniej na świecie umówić się na kawę i ciacho i dołączyć do kółka dyskusyjnego ;) Będę wypatrywać kolejnych odcinków :)

    Co do samej książki to przyznaję, że mnie najbardziej zaintrygowała historia Stanów tak cudownie i subtelnie wpleciona w tło. Eugenides ma doprawdy niesamowity dar snucia opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję(my)! Kawa + ciacho byłyby idealnym uzupełnieniem takiej dyskusji ;-) Kolejne odcinki na pewno się pojawią, już teraz zdradzę, że za czas jakiś będziemy rozmawiać o "Niecierpliwości serca" Zweiga, tym razem na blogu Olgi.
      Eugenides potrafi opowiadać. Osobiście nie potrafię się zdecydować, co najbardziej podobało mi się w "Middlesex". Baśniowa historia o losach głównego bohatera? Filozoficzne przesłanie o życiu, które jest raczej w rękach przypadku, niż w naszych? Barwne tło historyczno-społeczne? Nie sposób się zdecydować.

      Usuń
  8. Uwielbiam Eugenidesa! "Middlesex" to wspaniała, monumentalna powieść, której tematyka nie dominuje nad wartościami literackimi. Szczególnie uwiodło mnie w niej dopracowanie historii trzech pokoleń rodziny Stephanidesów, a nie tylko Callie i płynność, z jaką autor przechodzi od jednego wątku do kolejnego. To doskonała książka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś - "Middlesex" to wspaniała powieść. Ale w moim prywatnym rankingu wygrywają "Przekleństwa niewinności". Są skromniejsze (nie chodzi mi tylko o objętość), a mimo to bardziej poruszające :-)

      Usuń