Długo by szukać niektórych ulic w pewnych miastach. Lubią się skryć za rogiem, bawić w chowanego, kpić w najlepsze z map i atlasów. Krakowska ulica świętego Jana przynależy do innego gatunku - to trakt, który sam przechodnia znajduje. Droga prosta jak strzała, z Rynku Głównego swój początek wziąwszy, dobiega końca niecałe trzysta metrów dalej, wraz z murami obronnymi miasta. Dziś turystyczna atrakcja, sto lat wstecz - trasa słynnych konduktów żałobnych, które odprowadzały wielkich Polaków na miejsce wiecznego spoczynku, z kościoła Pijarów na Skałkę.
W powieści Maryli Szymiczkowej - a właściwie: Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego - to właśnie tam, przy ulicy świętego Jana, w kamienicy Sub Pavone (czyli Pod, całkiem swojskim, Pawiem), rezyduje pewna matrona, z Przemyśla importowana.
Kompleks przemyskiego rodowodu sprawia, że Zofia z Glodtów Szczupaczyńska nie ustaje w wysiłkach przeobrażenia się w prawdziwą mieszczkę krakowską. Nie ma w Krakowie roku 1893 takich drzwi, których obrotnej Zofii nie udałoby się otworzyć, ani sznurków, za które nie potrafiłaby pociągnąć, choćby po to, żeby mężowi ułatwić akademickie awanse, a dla siebie zyskać dumny tytuł "profesorowej". Dbanie o pozory bywa czasochłonne, ale podporządkowanie całego życia roli przykładnej matrony to już zajęcie na cały etat. Utrzymywanie służby w ryzach, dysponowanie porami posiłków i proszonych kolacji, ploteczki, wizyty - to plan zajęć wystarczający dla całego tuzina mieszczek, ale Szczupaczyńskiej zostaje jeszcze dość czasu, by móc się zadumać nad karcianym pasjansem, pochłaniać powieści o zbrodni i karze i poświęcać się filantropii, ulubionej rozrywce lokalnych arystokratek. Chęć zorganizowania dobroczynnej loterii fantowej sprawi, że Zofia przestąpi próg Domu Ubogich imienia Helclów akurat w chwili, w której siostry szarytki wespół z rezydentami szlachetnego przybytku odkrywają zniknięcie jednej z pensjonariuszek.
Wyedukowana na powieściach grozy i przypowiastkach o zbrodniach, profesorowa włącza się w śledztwo i na długi miesiąc daje się ponieść pasji podobnej do tej, z jaką jej mąż, Ignacy, preparuje przewód pokarmowy salamandry w uniwersyteckim zakładzie anatomii. Wrodzona dociekliwość (lub, jak kto woli - wścibstwo) i umiejętność wzbudzania posłuchu czynią ze Szczupaczyńskiej idealną, choć samozwańczą śledczą. Dość wspomnieć, że nie raz uda się jej przechytrzyć krakowską policję z opieszałym komisarzem Klossowitzem na czele. Wciągnięta po sam czubek kapelusza z kokardą w tropienie zabójcy staruszek, Zofia straci - z korzyścią dla siebie i akcji powieści - zarówno rachubę czasu, jak i zwyczajową dbałość o pozory.
Trudno orzec, co w tym retro kryminale waży więcej - rozsupływanie intrygi przez rodzimą panią Dulską i pannę Marple w jednym, czy satyra na krakowskie mieszczaństwo. Pewne jest natomiast, że intryga i jej tło łączą się tu w znakomitą całość, literacki pastisz i zabawę konwencją. "Tajemnica Domu Helclów" to lektura lekka, ale nie błaha. Gatunkowego ciężaru przydaje jej historyczny szczegół, odmalowany z prawdziwym pietyzmem. Karty powieści zaludniają postaci zrodzone z wyobraźni na równi z autentycznymi mieszkańcami i bywalcami Galicji. Jest mistrz Matejko, Henryk Sienkiewicz i młodziutki Tadeusz Żeleński, są autentyczne wydarzenia, którymi żył Kraków ponad sto lat temu (otwarcie Teatru Miejskiego, śluby i pogrzeby artystów) i prawdziwe miejsca, jak choćby tytułowy Dom Helclów, który do dziś pełni podobną do powieściowej funkcję. Historyczna prawda jest tłem dla literackiej fikcji, przy czym zmyślone miesza się tu z prawdziwym tak zmyślnie, że czytelnik w fikcję wierzyć zaczyna.
Wyłączna to zasługa obojga autorów, którzy dają w powieści prawdziwy popis wiedzy, wyobraźni i poczucia humoru. To ostatnie widać zwłaszcza w scenkach rodzajowych, rozgrywanych przy krakowskich stołach, w teatrach, na proszonych przyjęciach i na cmentarzach. Znudzone mieszczańskie towarzystwo żyje od jednego wielkiego wydarzenia do kolejnej podniosłej uroczystości i, ku czytelniczej uciesze, beztrosko czas traci na rewię mód, ploteczki i lustrowanie się nawzajem zawistnym wzrokiem. Drobne językowe zabiegi, jak choćby imiona i nazwiska nadawane fikcyjnym bohaterom, dowodzą, że autorzy nabożnego do nich podejścia raczej nie mają. Dworują sobie ze Szczupaczyńskiej i jej podobnych, ale jest to drwina sympatią podszyta, zrodzona z radości, jaką, co widać od razu, czerpali z twórczego procesu.
Aż chciałoby się, z książką w garści, do Krakowa pojechać - teraz, zaraz, natychmiast - gdzie, kto wie, zielony kapelusz z piórkiem i złotą broszką być może przechadza się ulicami pamiętającymi Matejkę i Sienkiewicza i, szczęśliwy jak "bąbelek w szampanie"*, wypatruje kolejnych zagadek do rozwiązania.
Dehnel, J., Tarczyński, P. (2015). Tajemnica Domu Helclów. Wydawnictwo Znak, Kraków
Cykl: Maryla Szymiczkowa (tom 1)
Cykl: Maryla Szymiczkowa (tom 1)
*str. 279, tamże
Ostatnio mam szczęście do różnych powieści osadzonych w przeszłości np. Śmierć frajerom, która dzieje się w Warszawie, czemu by się nie wybrać do Krakowa szczególnie, że ta mieszanka satyry z kryminałem zapowiada się całkiem smakowicie:)
OdpowiedzUsuń"Śmierć frajerom" mam w planach, a "Tajemnica Domu Helclów" to naprawdę pyszna lektura. Szkoda tylko, że nie mogłam przeczytać jej w Krakowie, myślę, że smakowałaby jeszcze lepiej ;-)
UsuńNa pewno by smakowała lepiej:) "Śmierć frajerom" gorąco polecam. W listopadzie premiera drugiego tomu.
UsuńNo proszę, kryminały często doczekują się ciągu dalszego. Możliwe, że do listopada zdążę przeczytać tom pierwszy :-)
UsuńPowiem Ci, że czytałam już kilka recenzji tej powieści, ale jeszcze żadna mnie nie przekonała. Aż do teraz... ;) Wychodzi więc na to, że nasi rodzimi autorzy kryminałów świetnie czują się w prozie retro. Wystarczy za przykład wziąć Krajewskiego (za którym nie przepadam, jednak doceniam jego genialne wczucie się w sprawy Breslau) czy Wrońskiego (którego komisarz Maciejewski jest jednym z moich literacko-kryminalnych faworytów). Coś jest w tym naszym wyczuciu historii i lubowaniu się w czasach, o których czytało się na lekcjach lub słyszało się od dziadków. Myślę, że zapoluję na tę powieść, żeby samej się przekonać czy polska panna Marple dobrze czuje się w Krakowie u schyłku dziewiętnastego wieku :)
OdpowiedzUsuńMiło mi słyszeć, że mam taką moc przekonywania, muszę ją koniecznie wypróbować poza blogiem, w tzw. "realu" ;-)
UsuńTo prawda, mamy teraz "boom" na retro prozę. I dobrze, bardzo lubię - bez wehikułu czasu - przenosić się w przeszłość i poznawać minione. W przypadku Jacka Dehnela ta powieść to (o ile czegoś nie przegapiłam) pierwszy kryminał i, mam nadzieję, że nie ostatni, zwłaszcza, że ten gatunek akurat uwielbia sequele. A "Tajemnica Domu Helclów" to na dodatek kryminał bardzo nietypowy, w którym intryga konkuruje z wątkiem społeczno-obyczajowym. Naprawdę polecam! :-)
To prawda, masz wielką moc przekonywania. Skoro to nietypowy kryminał, to i ja się skuszę, odwiedzę ten Kraków z końca dziewiętnastego wieku :) Typowych kryminałów, czyli takich, w których poza intrygą kryminalną nic nie ma, nie dam rady czytać. Lubię, by był wątek obyczajowy lub miłosny, i język ładny... Taką jestem wymagającą, a może raczej marudną czytelniczką :)
UsuńDzięki! :-) (Swoją drogą, ile to się człowiek nowego o sobie dowie z niewinnego bloga o książkach... ;-) ). Ja też raczej unikam kryminałów będących sztuką dla kryminalnej sztuki. W "Tajemnicy Domu Helclów" takiego ryzyka nie ma. Nie wiem nawet, czy tło intrygi - obserwacje społeczno-obyczajowe, satyra na mieszczan - nie są tu ważniejsze niż rozwiązanie zagadki "kto zabił". A język to, jak zwykle u Dehnela, sama przyjemność :-)
UsuńJestem bardzo zainteresowana. Taki Kraków chcę odwiedzić! Na początek czytelniczo :)
OdpowiedzUsuńTylko z książką to zrobić można. Aż żal, że takiego Krakowa już nie ma... Chciałabym się przenieść w czasie i zatrudnić jako asystentka Szczupaczyńskiej (choć wiem, że takowej by raczej nie potrzebowała) ;-)
UsuńKsiążka wygląda na naprawdę ciekawą i niebanalną, dlatego będzie musiała znaleźć się w moich zbiorach :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie!
UsuńUwielbiam klimaty retro, a o te książce już wiele dobrego czytałam.
OdpowiedzUsuńTo znaczy, że mamy podobny czytelniczy gust! :-)
UsuńWyborna lektura ! Powieść bardzo mi się podobała - mam nadzieję, że autorzy napiszą coś jeszcze :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
tommy z Samotni
Też liczę na powrót Szczupaczyńskiej! :-) Pozdrowienia, Tommy!
UsuńJacka Dehnela bardzo lubię, a że w Krakowie od paru dobrych lat mieszkam i uwielbiam powieści historyczne, nie mówiąc już o satyrach i humorze, czuję się całkowicie kupiona:) Jak się natknę, to będzie moja:)
OdpowiedzUsuńWobec tego, to idealna lektura dla Ciebie :-) P.S. Zazdroszczę krakowskiego adresu!
UsuńTak, rzeczywiście bardzo zachęcająco piszesz o "Tajemnicy domu Helclów". Bardziej mnie ta literacka opowieść o "pani Dulskiej" podążającej śladem zbrodni pociąga niż "Panie Dulskie" w kinach :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Filmowe "Panie Dulskie" również odkładam na "kiedy indziej". A poza tym, dulszczyznę trzeba dawkować ostrożnie ;-)
UsuńKraków, retro i kryminał to mój ulubiony zestaw, gorzej z Jacusiem D. Tak czy siak po przeczytaniu Twojej notki stwierdzam, że przy najbliższej okazji muszę zrobić oględziny tej książce.
OdpowiedzUsuńWarto rzucić okiem!
UsuńSkutecznie mnie przekonałaś :) A że Dehnela lubię muszę sięgnąć koniecznie :) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńSkoro lubisz Dehnela, to przekonywać Cię nie trzeba ;-) Pozdrowienia!
UsuńWiesz, lubię, kiedy w powieściach (około)kryminalnych występują bohaterowie będący miłośnikami kryminałów właśnie. ;) Jest w tym coś fajnego, takie mrugnięcie okiem do czytelników. A tu jeszcze, jak widzę, dopracowane tło historyczno-obyczajowe... Czytałabym. :)
OdpowiedzUsuń"szczęśliwy jak bąbelek w szampanie" - Jakie śliczne porównanie!
Autorzy wielokrotnie puszczają tu do czytelnika oko ;-). Proza Jacka Dehnela jak dotąd mnie nie rozczarowała, a język jest jednym z jej magnesów.
Usuń"Bąbelek w szampanie" - o tak! Na zdrowy rozum, cóż może być szczęśliwszego niż on - nic nie waży, pływa w słodkim trunku i ma wciąż trochę w czubie? ;-)
Szczęśliwszy może być tylko psi ogon! Znalazłam to porównanie, szczęśliwa jak psi ogon, u Świrszczyńskiej. :)
UsuńTeż ładnie :-)
UsuńChyba muszę przeprowadzić się do Krakowa, bo moja lista książek, które muszę przeczytać właśnie w Krakowie jest coraz dłuższa :)
OdpowiedzUsuńTo byłoby coś wspaniałego, móc czytać książki w miejscach, w których dzieje się ich akcja! Marzenie :-)
Usuń