Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

20.09.2015

"Zuza albo czas oddalenia" Jerzy Pilch: "summa erotyczna" znad smugi cienia

Niektórzy kreują wyłącznie literacką fikcję, drudzy opisują świat zastany, jedyny "prawdziwy", a jeszcze inni udowadniają, że da się jedno z drugim połączyć w literacki kombinat prawdy i zmyślenia. To właśnie casus "Zuzy albo czasu oddalenia". W najnowszej książce Jerzego Pilcha - ni to love-story, ni to mini-dzienniku - wszystkiego jest trochę, po pół. Pierwsze "albo - albo" dostajemy w tytule, bo Zuza, miłość płatna, z "czasem oddalenia" (starością, chorobą, śmiercią) raczej w parze nie chodzi. 
Okładka też na pół przecięta. Po lewej, zgrabna kobieca łydka (Zuzina zapewne) wynurzona z czerwieni materiału, na zmiętym prześcieradle podana. Drugą połowę zajmuje podobizna autora, też niekompletna: prawe oko, w górę patrzące, jedna brew, ust i okularów połowa oraz fragment dżinsowego kołnierzyka. 
W treści też pół na pół: i jest Pilch, i go nie ma, chowa się lub, nie całkiem ukryty, wystaje zza zdań, jak zwykle zgrabnych. Zabawa w chowanego zaczyna się od pierwszej strony. Historia, którą zaczynamy czytać, to rękopis znaleziony przez Pilcha w lewym narciarskim bucie, bezpańsko porzuconym na piętrze warszawskiej kamienicy. Znalezisko Pilch przytacza w całości, acz z zastrzeżeniem, że podobieństwa między rękopisem a jego własną historią są dziełem przypadku. Podsyca tym samym czytelniczą niepewność i daje sygnał startu do gry, jaką zawsze twórca z odbiorcą prowadzi. 
Rzecz zaczyna się jak u Hitchcocka - od trzęsienia ziemi. Okazuje się, że autor rękopisu na stare lata trafiony został strzałą Amora, a obiektem jego późnego afektu jest Zuza, sprzedajna dwudziestoletnia piękność. Opowieść "z buta" splata się w mocnym uścisku ze wspomnieniami autora, literacka fikcja miesza się z życiem. Jedyne, do czego pewność - połowiczną - mieć można, to fakt, że prawdziwego Pilcha trochę tu jednak widać. Poznajemy go po poczuciu humoru, autoironii i celnych puentach, którymi raczył nas w obydwu tomach "Dzienników". Dystans do siebie (ciekawe, rzecz nabyta, czy otrzymana w spadku po luterańskich przodkach?) pozwala mu widzieć ostrzej i pisać dotkliwiej, choć skondensowanym skrótem ("Zuza..." to zaledwie 129 stron). A dostrzega tu Pilch rzeczy nie byle jakie. 
Temat miłości mężczyzny, który przekroczył już smugę cienia, do młodziutkiej dziewczyny, choć literacko wyeksploatowany, tutaj jest świeży, chwilami - przewrotnie zabawny. Postać Zuzy staje się pretekstem do wycieczki w głąb zmęczonej pamięci, z której Pilch wydobywa nieco przykurzone miłosne retrospekcje. Dostajemy obraz pierwszych miłości i erotycznych wtajemniczeń, mniej i bardziej niewinnych. Obserwujemy, jak pamięć płata figle - te przyjemne - i, ni stąd, ni zowąd, wyświetla obraz pewnej czarnowłosej dziewczyny, która na basenie w Wiśle jadła zwykłą bułkę z szynką, a sama była przy tym wystarczająco niezwykła, żeby po bez mała pół wieku nie zniknąć z archiwum wspomnień. Jest Eros, jest i Tanatos: Pilch mówi o ograniczeniach, jakie choroba stwarza dla ciała i ducha, między wersami rozprawia się z Ostatecznym. Prowadzi dialog z ulubionymi pisarzami, cytuje "Braci Karamazow" i fragmenty z Emila Ciorana, te o śmierci i samobójstwie. Pełno w tej małej książeczce bon-motów i zdań, Pilchową kreską pisanych, które mają zdolność wywoływania uśmiechu. Niepełny to uśmiech, pół-uśmiech jedynie, nostalgią podszyty, ale jednak. Jego zapowiedź widać choćby w tym fragmencie:
"Bo starość to ho, ho! Sam destylat ironii. Najprzód jej nie ma, i to długo nie ma. A potem jak już jest, to jest. Krótko i intensywnie - pękanie tętniaków i gnicie węzłów chłonnych idzie raz-dwa. Pory roku przelatują jak chcą. Długo trwa tylko młodość. Reszta - kipiel". *
Ta niewielka powieść pozostawia niedosyt. Na szczęście, na ostatniej stronie okładki gratka nie lada - zapowiedź "Autobiografii w sensie ścisłym" oraz wywiadu - rzeki z Jerzym Pilchem. Na wszelkie podsumowania czas przyjdzie po lekturze powyższych. A tymczasem "Zuzę..." niech spuentuje ten krótki cytat (bo ta książka to, między innymi, hołd złożony kobiecie):
"Można zakochać się w kobiecie, która nie lubi książek? Można, ale po co? Kto przy zdrowych zmysłach zakochuje się w kobiecie, która nie lubi książek?" *
I jak tu Pilcha nie kochać?
Pilch, J. (2015). Zuza albo czas oddalenia. Wydawnictwo Literackie, Kraków.
* Ibidem, str. 9,
* Ibidem, str. 110.

14 komentarzy:

  1. Plicha poznałam przed chwilą, czytając "Bezpowrotnie utraconą leworęczność". Ciężko się tam zakochać, ale łatwo zainteresować. Dlatego książkę, o której piszesz, też chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam! A jeszcze bardziej polecam obydwa tomy "Dzienników". Tam nie da się nie zakochać ;-), o ile, rzecz jasna, lubi się diariusze. Pilch to pisarz, który, moim skromnym zdaniem, kto wie, czy nie najlepiej prezentuje się właśnie w "prozie codzienności".

      Usuń
  2. Jako kolekcjonerka cytatów- kradnę to końcowe cudeńko. Pilcha lubię i cenię, tej powieści nie czytałam, choć różne o niej opinie słyszałam. Ale "Dzienniki"- to dla mnie literatura najwyższych lotów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, "Zuza..." zbiera różne recenzje. Pozostawia niedosyt, zwłaszcza, jeśli jest się świeżo po lekturze "Dzienników". Dlatego być może najlepiej traktować ją jako przedsmak do wspomnianej "Autobiografii w sensie ścisłym". Czytana solo, nie do końca - z racji objętości - pozwala rozsmakować się w zdaniach autora i w cytatach, takich jak powyższy!

      Usuń
    2. Na autobiografię poczekam, ale jeszcze mam do nadrobienia starsze powieści Pilcha. A czytałaś coś jeszcze?

      Usuń
    3. Czytałam jeszcze "Narty Ojca Świętego" i "Pociąg do życia wiecznego", więc większość jego twórczości wciąż przede mną (z czego się cieszę). A te dwie książki do polecenia nadają się jak najbardziej!

      Usuń
  3. Cytuje Ciorana? Pomyślałabym, że na Ciorana Pilch jest zbyt.... cyniczny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, Emila Ciorana cytuje, a konkretnie fragment o samobójstwie, które jest decyzją. Pamiętam, że "rozmawiał" z Cioranem również we wcześniejszych "Dziennikach". Wygląda na to, że to Pilcha ulubiony autor.

      Usuń
  4. Z Pilchem się jeszcze, niestety (chyba), nie znamy. Nigdy nie ciągnęło mnie do jego twórczości, choć porusza on tematy, które niezmiernie mnie interesują. Stąd właściwie nie wiem, czemu jeszcze nie znam jego utworów ;) Myślę, że kiedy nadrobię zaległości książkowe, Pilch znajdzie się w moich czytelniczych planach - choć raczej jego starsze utwory, aby trochę zachować chronologię. No i ostatni wybrany przez Ciebie cytat jest wprost genialny - mężczyzn też dotyczy i ja się pod tym podpisuję! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię czytać Pilcha - między innymi - dla takich perełek, które tak łatwo i przyjemnie się w jego prozie łowi. Ta konkretna myśl działa w obie strony, a jakże! ;-) Sama mam jeszcze sporo jego książek w planach, ale już teraz wiem, że w dziennikach i felietonach lubię go najbardziej. Ciekawa jestem, czy będziesz myśleć podobnie.

      Usuń
  5. Lubię Pilcha, więc myślę, że skuszę się na tę publikację. Ostatni cytat jest świetny i w pełni się z nim zgadzam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się skusić - ryzykujesz jedynie ciekawą lekturę. Podejrzewam, że tym cytatem Pilch skradł serca mnóstwa czytelniczek ;-)

      Usuń
  6. A cytat przewrotny, bo przecież narrator się w Zuzie zakochał (zadurzył, dał się zauroczyć? kto wie, na ile można o miłości mówić), mimo że jej pies Tetmajer imię swe zawdzięcza tylko jego przyjemnemu brzmieniu :). Cytat podkreśliłam i udokumentowałam zdjęciem czytając „Zuzę” jeszcze przed premierą. Wiedziałam, że szybko stanie się hitem ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tetmajer, faktycznie...! Ten pies, a właściwie jego imię, trochę zmienia postać (cytowanej) rzeczy. Widać w obliczu miłości (zadurzenia, utraty głowy, jakkolwiek zwał), wiele kryteriów, przykładanych do obiektu westchnień, traci jednak na znaczeniu... Ale fragment powyższy, nawet jeśli tylko na papierze prawdziwy, i tak jest przepyszny :-)

      Usuń