Polska, połowa lat 80-tych. Pokój w M-4, ciemnobrązowa Bonanza, hit wystroju wnętrz rodem z PRL-u. Pośrodku regału stylowy sekretarzyk, a w nim półki z książkami, chronione przed kurzem i ciekawskim spojrzeniem drzwiczkami z drewnianą żaluzją. Między "Panem Tadeuszem" a otrzymaną na zakończenie zerówki "Królową Solą", stoją niepozorne książeczki w miękkiej oprawie. Ich kolorowe okładki przyciągają moje kilkuletnie spojrzenie, ale wnętrze, kryjące czarno-białe rysunki, nie podtrzymuje zainteresowania.
W ten sposób moje dzieciństwo minęło nieskażone "Fistaszkami" (chociaż fistaszki solone, te sprowadzane z zagranicy, w puszkach, jadałam nadzwyczaj chętnie). Szkoda, fakt. Teraz wiem, że byłam wtedy za mała, żeby zrozumieć ten komiks.
"Fistaszki" odkryłam dopiero w wieku dorosłym, dzięki wydawnictwu "Nasza Księgarnia", które podjęło się publikacji prawie 18 tysięcy komiksowych pasków. Dzieło życia Charlesa Schulza ma się zmieścić w 25 przepięknie zaprojektowanych tomach.
Te czarno-białe historyjki to dziś klasyka komiksu. Są szkicowane prostą, surową kreską, bez ozdobników i zbytniego przywiązania do szczegółu, jakby Autor chciał w ten sposób pokazać, że treść liczy się tu bardziej niż obraz. "Fistaszki" nie epatują krzykliwymi kolorami ani wykrzyknikami w komiksowych "dymkach", to wszystko jest zbędne, gdyż - zaryzykuję twierdzenie - dzieło Schulza to komiks filozoficzny. To coś więcej niż zwyczajne oglądanie obrazków. Wszechświat "Fistaszków" to bohaterowie dziecięcy. Dorosłych tu brak, co najwyżej bywają obecni, ale i tak schowani poza komiksową ramką. Myli się jednak ten, kto sądzi, że Schulz stworzył przesłodzoną, cukierkową krainę dzieciństwa. Charlie Brown, Lucy i Linus Van Pelt, a nawet Snoopy, ekscentryczny beagle, mają "dorosłe" problemy i dojrzałe refleksje o życiu i ludzkiej naturze. Może i nie doświadczają prawdziwych tragedii, ale przykrości, rozczarowania i porażki są tu na porządku dziennym. "Fistaszki" to nie bajkowy lukier, to proza życia opakowana w subtelną ironię i wyjątkowy humor.
Nie, "Fistaszki" to nie jest komiks dla dzieci. To literatura obrazkowa wysokiego lotu, dla czytelnika, który zna życie i wie, jak potrafi ono czasem dopiec. To komiks dla tego, kto woli raczej uśmiechnąć się w zamyśleniu niż śmiać się do rozpuku.
Problemy dzieciństwa są zastępowane przez udręki dorosłości, a porażki ponoszone w młodym wieku są po to, żeby łatwiej było nam znosić późniejsze prztyczki od losu - zdaje się mówić Schulz zza swojej kreski. Pytany o źródło inspiracji do pracy nad komiksem, trwającej nieprzerwanie od 1950 do 2000 roku, powiedział podobno, że codziennie zamykał się w swej pracowni i przywoływał smutne wspomnienia. Ten smutek znajdziemy na kartach "Fistaszków", ale bez obaw, nie złamie on nam serca. Są tutaj małe i większe nieszczęścia, ale jest też śmiech. Ten, który niesie siłę do stawiania czoła kolejnym nieszczęściom.
Dziś dorosłam i lepiej rozumiem fistaszkowy świat. Kolejne tomy komiksu ustawiam już nie w regale Bonanza, ale na półce z IKEI. Jednak oprócz dekoracji, niewiele zmieniło się ludzkie życie od chwili, w której Schulz po raz pierwszy narysował "dzieciaka z dużą głową" i jego psa. A na pewno nie aż tak bardzo, żeby "Fistaszki" przestały być aktualne.
Czytajmy "Fistaszki", czerpmy z nich mądrość, radość i siłę do kolejnych przepychanek z życiem. Schulz to wiedział i my też, w głębi serca, jesteśmy pewni, że prędzej czy później życie da nam w kość. Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz