Stół
nakryty białym obrusem. Na stole - dwanaście tradycyjnych potraw, a
wokół niego - szczęśliwa rodzina. Aromat wigilijnego suszu i drożdżowego
ciasta miesza się z zapachem świerku, przystrojonego zgodnie z
najnowszą choinkową modą. Na progu pojawia się brzuchaty jegomość z
workiem pełnym prezentów, wzbudzając entuzjazm dzieci i gromkie okrzyki
dorosłych. Ci ostatni, pod brodą z białej waty, rozpoznali sąsiada z
naprzeciwka, ale trwają w zmowie milczenia ku uciesze najmłodszych.
Gwiazdka idealna? Perfekcyjne święta, które po latach będziemy wspominać
z nostalgią? Nie, to telewizyjna reklama.
Źródło |
W 1967 roku psychiatrzy Holmes i Rahe stworzyli skalę do pomiaru wtórnego przystosowania społecznego*, która pozwala ocenić siłę stresogennego oddziaływania 43 sytuacji życiowych. W
rankingu stresujących wydarzeń Boże Narodzenie zajmuje dalekie, bo
przedostatnie miejsce (mniejsze napięcie budzą jedynie niewielkie
pogwałcenia prawa, największe - śmierć współmałżonka, rozwód i
separacja), ale psychologia przyjmuje za pewnik, że to subiektywnie
postrzegana, a nie obiektywna stresogenność sytuacji jest źródłem
problemu. Innymi słowy, stres bierze się z poczucia, że nie potrafimy
sprostać wymogom określonego zadania. A koniec roku to najbardziej
wymagający okres w kalendarzu. Żeby go przetrwać, należy wykazać się
doskonałą organizacją, umiejętnością podejmowania decyzji i świetną
kondycją - fizyczną i psychiczną. Nie jest to łatwe, gdy na ulicach
tłum, a w sklepach kolejki i prezentowy szał.
Prawdziwe
święta, zanim nadejdą, zdążą spowszednieć dzięki medialno-komercyjnej
Gwiazdce, w której uczestnictwo rozpoczyna się na długo przed 25.
grudnia. Rynkowy kalendarz sprzedaży rządzi się swoimi prawami, a czas jest w nim jak z gumy:
potrafi się rozciągać (sklepowe święta, zamiast dwóch dni, trwają dwa
miesiące - od listopada do grudnia) i kurczyć zarazem, serwując grudzień już w listopadzie. Tradycyjna polska Gwiazdka to przeprawa nie tylko dla psyche, ale i dla ciała.
Nie potrafimy się oprzeć wigilijnym smakołykom, a kilkudniowa kulinarna
rozpusta to pogwałcenie modnej, zdrowej diety. Popularność zyskują więc
grudniowe wyjazdy - zamiast z bólem brzucha pod choinką, wolimy leżeć z
drinkiem pod egzotyczną palmą.
Źródło |
Co zrobić, gdy nie chcemy utracić wiary w świąteczną magię? Obdarowywać i dawać - przede wszystkim czas i uwagę. Choć, zdaniem psychologów, również materialne podarki, kładzione od choinką, mogą pełnić funkcję terapeutyczną. Wydawanie pieniędzy na prezenty dla bliskich przyczynia się do poprawy naszego psychicznego dobrostanu w dużo większym stopniu, niż przeznaczanie ich na własne przyjemności.****
Tyle życie, Co na to literatura? Czy Boże Narodzenie inspiruje ją w podobny sposób jak twórców telewizyjnych reklam, uparcie przekonujących o grudniowym czasie cudów i radości?
Jedno jest pewne - święta to niewyczerpane źródło literackich inspiracji. Piszą o nich wszyscy, nie tylko autorzy książek dla dzieci, choć to oni, zgodnie z przewidywaniem, przedstawiają je jako najbardziej radosny czas w roku.
Bohater dziecięcy na Gwiazdkę czeka z niecierpliwością, jak Lasse, Bosse i Britta z Bullerbyn. Dzieci pieką pierniczki, pakują prezenty, podjadają smakołyki i karmią się szczęściem, które zawsze dobrze smakuje, ale najlepiej - w święta. Gwiazdka u Borejków to podobna idylla, choć w "Noelce" pojawia się wątek dydaktyczno-magiczny. Elka, bohaterka siódmego tomu Jeżycjady, w Wigilię pozbywa się egoizmu i przechodzi prawdziwą przemianę. Na lepsze, oczywiście. Grudniowa magia bywa przyprawiona goryczą. Truman Capote wraca w opowiadaniach do wspomnień z dzieciństwa, w których jest radość, ale i rozczarowanie - odkryciem, że Święty Mikołaj nie istnieje, a człowiek to istota śmiertelna.
W świątecznym klasyku - "Opowieści wigilijnej" Dickensa, Boże Narodzenie to czas cudów. Dla Ebenezera Scrooge'a, samotnika i skąpca, wizyta trzech duchów staje się szansą na magiczną przemianę. Przypowieść Dickensa uzmysławia istotę świąt, podobnie jak nastrojowy "Dziadek do orzechów", który przekonuje, że święta to czas pełen "najpiękniejszych i najcudowniejszych rzeczy, które się widzi, jeśli się patrzeć umie".
Są jednak książki, które święta malują nie tylko w jasnych barwach. Na ich okładkach nie bez przyczyny widnieją potłuczone choinkowe bombki. Luter z powieści Grishama decyduje się "ominąć święta" szerokim łukiem: nie sprząta, nie przygotowuje, nie zaprasza. Po to tylko, żeby się przekonać, że Bożego Narodzenia ominąć się nie da! Literacka Wigilia stara się czasem przypominać tę prawdziwą, nie zawsze idylliczną. Gdy, mimo zwad i nieporozumień, potrafimy zjednoczyć się przy świątecznym stole - jak w "Wieściach" Whartona - pojednanie i wybaczenie zapukają w końcu do drzwi. Magia może nie zadziałać, gdy na wspólne święta decyduje się rodzina poważnie skonfliktowana. Grozi to finałem w postaci "Morderstwa w Boże Narodzenie". Bez obaw, to tylko fikcja.
Wygląda na to, że literatura kocha święta. Z wzajemnością. Nawet, gdy książkowe Boże Narodzenie nie mija bez drobnych perypetii, finał jest zwykle szczęśliwy - z choinką i kolędą w tle. Gdy więc święta w "realu" dają w kość, piernik ma zakalec, teściowa zapowiedziała, że zostaje aż do Nowego Roku, a kredyty zaciągnięte na prezenty spłacimy dopiero w okolicy następnej Gwiazdki, zawsze można pomarzyć o spokojnej Wigilii w towarzystwie bohaterów literackich. Tylko tyle i aż tyle.
*Aronson, E., Wilson, T.D., Akert, R.M. (1997). Psychologia społeczna: serce i rozum. Zysk i S-ka, Poznań (str. 596).
***Kasser, T., Sheldon, K.M. (2002). What Makes for a Merry Christmas? W: Journal of Happiness Studies, t. 3, wyd. 4 (str. 313-329).
****Dunn, E.W., Aknin, L.B., Norton, M.I. (2008). Spending Money On Others Promotes Happiness. W: Science, t. 319 (str. 1687-1688).
Świetny artykuł, dogłębnie analizuje to, co wielu chce ukryć, a mam na myśli udawane przeżywanie świąt, niekiedy wygląda to jak gra aktorska, stajemy się marionetkami, które poruszają się zgodnie ze świątecznym scenariuszem. Prezenty potrafią przyćmić prawdziwą radość, ale potrafią też wyzwolić największy uśmiech, gdy otwierane są przez małe dzieci. Dla mnie okres świąteczny nie jest sztuczny, nie biorę pożyczek, aby zadowolić innych, robię prezenty takie, na jakie mnie stać. Jak byłam młodsza potrafiłam zrobić prezent za łącznie 6 zł dla pięciu członków rodziny i każdy powiedział, że ten prezent jest najbardziej przydatny ze wszystkich otrzymanych i jednocześnie był dużą niespodzianką (dla ciekawskich: gąbka do mycia ciała, na takie cudo wpadłam wtedy :) ). Teraz staram się dobierać prezenty pod potrzeby, często dopytuję, choć to wynika z rozsądku, znika wtedy zaskoczenie, ale każdy wie, że ten element jest ważny głównie dla dzieci. Fajnie, że poruszyłaś ten temat, a święta w literaturze występują nadzwyczaj często, są dobrym happy endem, nawet jak po drodze zbierają śmiertelne żniwa... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDzięki! To wpis okolicznościowy, inspirowany - nie ukrywam - własnymi odczuciami wobec przedświątecznego szału, który irytuje mnie, drażni i potrafi skutecznie odebrać ochotę na święta. A ucieczki od niego raczej nie ma - chyba, że pod palmę, albo w literaturę ;-)
UsuńOtóż to, ważniejsze niż drogie prezenty i wystawne święta jest po prostu bycie razem, jakkolwiek banalnie to brzmi. Choć, jak słusznie zauważasz, o prawdziwą radość najłatwiej, gdy jest się dzieckiem :-) Pozdrawiam również!
Ja się trochę poddaję temu szałowi, choć nie latam po sklepach, bo to rzeczywiście potrafi irytować... Lubię te elementy świątecznej gorączki, które kojarzą mi się z tradycją: ubieranie choinki, słuchanie i śpiewanie kolęd, symboliczne czekanie na pierwszą gwiazdkę... :)
UsuńTo są właśnie te aspekty świąt, które cieszą najbardziej. Może dlatego, że kolędy i czekanie na pierwszą gwiazdkę to już właściwa celebracja, a nie męczące przygotowania do niej? A po sklepach, cóż, polatać trzeba - święty Mikołaj potrzebuje pomocy w robieniu zakupów ;-)
UsuńA mógłby sam kupić i przynieść... :)
UsuńTakie rzeczy tylko w książkach (i w filmach) ;-)
Usuń"Według psychologów, największą zmorą Gwiazdki jest przymus świętowania" - w tym roku zacytuje to mojej rodzinie. Kiedy jako jedyna nie śpiewam kolęd i wyraźnie wzbraniam się przed dzieleniem się opłatkiem (z myślą o ciotkach, którym nie chce mi się życzyć niczego), uznawana jestem za osobę, która nie chce się przystosować, a z biegiem czasu dodatkowo nie chce wydorośleć! Oczywiście dochodzą do tego też względy religijne, które dla wielu mają ogromne znaczenie, lecz zostały zmarginalizowane. Tu po raz kolejny stawiam się w roli rodzinnego odmieńca :)Dlatego święta raczej nie napawają mnie optymizmem, nie same w sobie. Lubię w nich tylko dobrą kuchnię i prezenty (zarówno dawane jak i otrzymywane), a to możemy mieć przecież na co dzień, bez dekoracji. Chyba jestem Grinchem ;)
OdpowiedzUsuńA trochę odbiegając od tematu: zastanawiam się, o czym będzie kolejny artykuł cyklu. Związki psychologii z literaturą są pasjonujące - zaczynam żałować, że sama nie zastanawiałam się nad tym dużo głębiej :)
Wniosek: powodów niechęci do świętowania może być zatem multum. Przedświąteczny chaos ponoć lepiej ogarniają osoby głęboko religijne, dla których Boże Narodzenie traci aspekt konsumpcyjny. A typowy Kowalski? No cóż. Irytuje się i męczy kolejkami, tłokiem, korkami, życzeniami składanymi wbrew sobie i wizytami u krewnych, z którymi na co dzień nie utrzymuje kontaktu. Dla sporej liczby osób największą zaletą świąt jest kilka dni odpoczynku od pracy zawodowej. Im jestem starsza, tym święta lubię coraz mniej - szczególnie drażni mnie spłycanie ich znaczenia, sprowadzanie go do prostego "postaw się, a zastaw się".
UsuńDlatego też zaskoczyło mnie odkrycie, że literacko święta wypadają, koniec końców, bardzo optymistycznie. Może tak będzie również w "realu", czego Tobie (i sobie) życzę :-)
P.S. A ja wiem, ale nie powiem ;-) (nie chcę psuć niespodzianki). Zdradzę jedynie, że mam już pomysły na kilka następnych wpisów z cyklu. Cieszę się, że się podobają :-)
Rzeczywiście, można znaleźć ich całą masę. Co dziwne, bo święta powinny cieszyć, prawda? :) Pomyślałam sobie jeszcze o tym, jak na stres przedświąteczny wpływa pozycja w rodzinie i sam charakter owej rodziny. Przykładowo: w domu, w którym panują zasady stricte patriarchalne, to kobieta (według tradycji) zajmuje się przygotowaniami, gotowaniem i sprzątaniem, a ewentualną pomoc stanowią dzieci. Jednak tu znowu w sukurs przychodzi kwestia wiary - tym razem wiary w model rodziny, no i oczywiście tradycję. Jestem ciekawa czy taka kobieta stresuje się trochę mniej tylko dlatego, że święcie wierzy w fakt, iż jej mąż jest zbyt męski i dominujący na sprzątanie. Wybacz, poleciałam trochę stereotypem, ale takie sytuacje mnie interesują.
UsuńWłaściwie czasem trochę zazdroszczę mojej mamie, która w święta cieszyła się pomarańczami i zastawionym stołem, przyjmując wszystko takie, jakim jest - bez drogich prezentów a z rodziną u boku. Myślę, że ludzie, bądź po prostu ich większość, są zbyt zachłanni na takie przeżywanie świąt. W Polsce jest to przy okazji hipokryzja, bo społeczeństwo z jednej strony chełpi się swoją religijnością, a z drugiej - zamiast uczcić skromnie narodziny swojego boga - jedzą do bólu brzucha a potem obgadują tą część rodziny, której akurat nie ma. Ok, oficjalnie przestałam wylewać żółć :)
Naprawdę mam nadzieję, ze Twoje święta będą dalekie od tych rzeczywistych i bliższe tym literackim :)
PS Ta odpowiedź zupełnie mnie nie satysfakcjonuje, ale cóż poradzić? Pozostaje czekać :)
Stereotypy płciowe i model rodziny a przeżywanie stresu przedświątecznego - arcyciekawy temat na pracę akademicką! "Na gorąco" mogę powiedzieć, że znane są w psychologii odmienne wzorce przeżywania stresu w zależności od płci: mężczyźni są zwolennikami taktyki "uciekaj lub walcz" (adrenalina, adrenalina!), kobiety częściej szukają ugodowych rozwiązań stresowych sytuacji. Odmienna kwestia to reakcja obydwu płci na napięcie szczególne, bo przedświąteczne. Można założyć, że kobiety "kobiece" (te, które mają więcej cech stereotypowo przypisywanych płci pięknej) będą lepiej znosić wymagania końca roku niż kobiety bardziej "męskie", które gorzej znoszą poświęcanie się aktywnościom domowo-kuchennym. "Kobieca" kobieta z reguły lepiej toleruje swą rolę płciową - patronki domowego ogniska. Można więc założyć, że lepiej zniesie również stres i obowiązki przedświąteczne. Ale to tylko hipoteza, nie znam wyników badań na ten temat. Poszukam, bo to ciekawe :-)
UsuńChyba nie ma już ucieczki od konsumpcyjnego przeżywania świąt. Społeczeństwo się bogaci, więc głównie "kolekcjonuje doświadczenia" (i materialne zdobycze), a nie prawdziwie "przeżywa". Taką postawę widać zwłaszcza w święta. Albo inaczej: w święta razi ona najbardziej. Najmilej wspominam święta z dzieciństwa. Sklepowe półki były wtedy pustawe, ale Boże Narodzenie miało wyjątkową atmosferę :-)
Bardzo dziękuję :-) Miejmy, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, nadzieję na spokojne święta!
Kiedyś koniecznie muszę na święta wybyć gdzieś na drugą półkulę albo po prostu w jakieś tropikalne miejsce. Ja mam raczej stoickie podejście do życia, więc sam z siebie się tym okresem nie stresuję, ale stresuje mnie stres innych. Wszędzie dookoła nerwy, pośpiech i tłok. Są miłe momenty, ale one kryją się dla mnie raczej gdzieś pomiędzy tym rozgardiaszem.
OdpowiedzUsuńMnie też kusi taka "świąteczna emigracja". Na przedświąteczną gorączkę, owszem, narzekam, ale gdyby mnie ominęła za sprawą ucieczki w tropiki, pewnie bym za nią zatęskniła...
UsuńTo prawda, stresem można się "zarazić", stres się udziela. Pędzący na oślep po centrum handlowym tłum zaraża najskuteczniej ;-)
Może to dobre rozwiązanie - wyjechać właśnie po to, by zatęsknić? ;)
UsuńMnie tłum nie stresuje ani trochę, bo obcymi w ten sposób zupełnie się nie przejmuję.
Trochę przewrotny pomysł, ale myślę, że byłby skuteczny :-)
UsuńWiesz, tu chyba nie tyle chodzi o 'przejmowanie się', co o infekowanie stresem, na które nie mamy wpływu. To się dzieje, mam wrażenie, niezależnie od tego, czy w stresie jest ktoś bliski, czy obcy. Tak jak z wirusem grypy, którym można się zarazić zarówno od własnego męża lub żony, jak i od nieznajomego w autobusie.
Rozumiem, choć chyba sam mam wysoką odporność na tego wirusa.
UsuńSzczerze zazdroszczę!
Usuń:) przez kilka lat pisałam o tym przymusie świętowania, o złudzie idealnych świąt, o alergii na święta z górą jedzenia i w towarzystwie telewizora i o poczuciu zmarnowanego czasu, który rzadko kto może spędzić w sposób, w jaki by go chciał spędzić. Od dwóch lat spędzam święta poza domem, bez rodziny i choć zapewne wielu się nade mną lituje, że jak to tak, że samemu, że z dala od rodziny, że bez tych wszystkich smakołyków, a ja nie zamieniłabym takich świąt na żadne inne, no chyba, że te z reklamy nagle stałyby się rzeczywistością. I tak, jak kilka lat temu moje wpisy, czy opowiadania nie wzbudzały zainteresowania, a raczej zdziwienie, to dziś coraz częściej spotykam się ze stwierdzeniami, iż znajomi też by chcieli uciec od przymusu świętowania w pewien określony sposób i chętnie oddali świętowaniu bez rodziny (tej dalszej, kameralnie w najbliższym gronie). I coraz więcej osób się do tego przyznaje, iż taki sposób świętowania jest niezwykle frustrujący, ba, wracają do pracy ciesząc się, że święta mają już za sobą, zupełnie jakby to był przykry obowiązek, a nie radosny czas świętowania. Co do literatury- mam szczególną słabość do Wieści; tak jak nie ulegam świątecznej reklamie, tak urzekła mnie sceneria świąt w starym młynie z czerwono aksamitną draperią materii, pomalowaną podłogą, szukaniem jemioły, no i to rodzinne zaklinanie śniegu, jazda na łyżwach, pomysłowe prezenty. Swego czasu czytałam podczas każdych świąt :) Mnie też zaskakuje optymistyczny wydźwięk świąt w literaturze, bo wydawało mi się, że jak już to raczej natrafiałam na smutny ich obraz, choć może to kwestia odczytania, bo w końcu Wieści też nie napawają optymizmem; rodzina jest pokiereszowana, a zakończenie pozostało niedopowiedziane, a jednak jest szczera rozmowa, czyli to, co spaja rodzinę, choć czasami bywa bolesne. I tradycyjnie życzę Tobie i sobie i wszystkim świąt spędzonych tak, jak każdy z nas sobie wymarzy, a nie jak wypada.
OdpowiedzUsuńNigdy nie spędziłam Bożego Narodzenia poza domem, tym bardziej mnie kusi, żeby kiedyś spróbować. Narzekam na przedświąteczny pośpiech i stres, a gdyby udało mi się od niego uciec, podejrzewam, że mogłoby mi tego wszystkiego, paradoksalnie, brakować. Może kiedyś się odważę się na "urlop" od świąt, tym bardziej, że nie jesteś pierwszą osobą, która chwali sobie taki pomysł na spędzenie końca roku.
UsuńNapisałaś o czymś bardzo ważnym - o poczuciu zmarnowanego czasu. Dorzuciłabym do tego poczucie bezsensu całego przedświątecznego wysiłku, planowania i przygotowywania. Coraz częściej nam ono towarzyszy - człowiek się namęczy, a potem rodzina narzeka, bo pierogi niesmaczne, karp zbyt ościsty, i prezenty nietrafione. Zostajemy z pytaniem: i po co to wszystko? Dlatego najlepiej, gdy cały ten wkład przynosi wymierne zyski, w postaci miłych spotkań i niezapomnianego czasu. Wtedy wiemy, że było warto. Ale wiadomo, teoria swoje, życie - swoje.
Podobnie jak Ty, mam wrażenie, że polskie święta w tradycyjnej formule: dużo jedzenia, dużo telewizji, dużo siedzenia przy stole, to przeżytek. I paradoks: ludzie się cieszą, bo mają wolne od pracy, a potem z radością do niej, zmęczeni świętami, wracają.
"Wieści" to pierwsza powieść Whartona, którą przeczytałam (dawno, dawno temu). Z przyjemnością. Jako nastolatka bardzo powieści Whartona lubiłam. "Wieści" odczytałam optymistycznie: przesłanie, że z rodziną czasem trudno się spotkać naprawdę, ale zawsze - warto, jest bardzo świąteczne w swojej wymowie. A co do wniosku, że literatura ulega magii Bożego Narodzenia - myślę, że pragnienie idealnych świąt, jak z reklamy, jest, w każdym z nas bardzo silne. Dobrze, że "w razie czego" może się ono spełnić choćby w książkach!
Bardzo dziękuję za życzenia :-) Niech ten czas będzie optymistyczny, niech niesie spokój i nadzieję!
W sumie nie dziwię się, że Święta są stresujące dla wielu osób, bo właśnie wydatki, obfite jedzenie i przymusowe spotkania z rodziną :P Akurat ja mam to szczęście co do ostatniej kwestii, że nie utrzymujemy kontaktów z jakimiś dalekimi, nielubianymi krewnymi, więc ten problem odpada. Myślę jednak, że największy smutek przeżywają osoby samotne, albo te, które niedawno straciły kogoś bliskiego. Ta medialna otoczka Świąt musi być dla nich nie do zniesienia, dlatego rozumiem też potrzebę ucieczki od tego wszystkiego. A co do książek to co roku obiecuję sobie, że sięgnę po jakąś "świąteczną", ale rzadko kiedy mi się udaje. W tym roku chyba też nie dam rady, chociaż z Twojego zestawienia najbardziej kuszą "Wieści" :)
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że na idealne Święta trzeba w pocie czoła zapracować. Przy okazji tego wpisu, zastanawiałam się nad czynnikami, które mogą do Świąt zniechęcić, albo ten, wyjątkowy przecież, czas, obrzydzić. Znalazłam ich całe mnóstwo... Samotni nie mają wesoło - ani na co dzień, ani od święta :-(
UsuńNo tak, świąteczne powieści pewnie najlepiej czytać w Boże Narodzenie. O ile dobrze pamiętam, wszystkie książki z choinką w tle czytałam wcale nie pod choinką ;-) "Wieści" są dobrą lekturą na tę porę roku, przedstawiają bardzo "życiowe" święta, bez lukru. A jednocześnie nie odbierają nadziei.
Lubię Boże Narodzenie i lubię jego kicz, ale cieszę się, że obchodzimy te święta tylko raz w roku. Uwielbiam spędzać wigilię z NAJBLIŻSZĄ rodziną, ale znowu - nienawidzę wizyt bliższych i dalszych znajomych, z którymi niespecjalnie przepadam, a z którymi muszę siedzieć przy jednym stole, rozmawiać z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Najgorsze są w tym wszystkim jednak przygotowania do świąt - moja babcia zaharowuje się, przygotowując tony jedzenia, z której jedną trzecią zjemy, a resztę rozdamy innym lub wyrzucimy, bo się zepsuje. Literatura podejmuje ten temat na wiele sposobów (o czym napisałaś w swoim poście), ale wydaje mi się, że obecnie opisuje się przede wszystkim tę gorszą, marketingową wersję świąt.
OdpowiedzUsuńMuszę się z Tobą zgodzić, zarówno jeśli chodzi o samo podejście do świąt (bo też je lubię, a na pewno lubię wspomnienie Gwiazdki z dzieciństwa), jak i moje emocjonalne podejście do przygotowań, które niezmiennie mnie stresują.
UsuńSiłą rzeczy, z całego morza "świątecznych" opowieści wybrałam tylko kilka. Z pewnością jest więcej takich, jak "Wieści" Whartona, które nie przekonują na siłę o magii końca roku.
A wiesz, ja przez "Wieści" nie przebrnęłam. To było w tym okresie, kiedy Whartona "się czytało" (czyli dawno, dawno temu), ale ta książka akurat znudziła mnie skutecznie już na wstępie. Wharton miał jeszcze jedną powieść bożonarodzeniową, "W księżycową jasną noc". Tę przeczytałam, ale zdecydowanie nie jest ona optymistyczna, z tego co pamiętam.
OdpowiedzUsuńWybrałam "Wieści", bo jest tu choinka, rodzina, ale, co ważne, brak lukru. No i z powodów sentymentalnych. Gdy miałam lat "naście", Wharton był jednym z moich ulubionych pisarzy (dobrze pamiętam tę modę na jego książki, autor był ponoć bardziej popularny w Polsce niż w rodzimych Stanach). Tę drugą powieść na pewno przeczytałam, ale pamiętam ją jak przez mgłę. Wiem natomiast na pewno, że widziałam ekranizację tej książki.
UsuńW księżycową, jasną noc to niegłupia książka o bezsensie wojny. Wigilia jest takim przełomowym momentem, kiedy żołnierze z wrogich sobie armii na chwilę zapominają o wojnie i zdobywają się na ludzki odruch. Szalenie to wzruszające, choć mało realne. Ale sama książka oceniana z perspektywy lat wydaje się niezła. Też miałam słabość do jego książek, choć po latach za najlepszą uważam Tatę (a tam chyba nie było świąt:)
OdpowiedzUsuńTak, to dobra książka, choć - no właśnie - przypomina trochę baśń. To raczej literacki manifest postawy autora, niż portret realiów.
Usuń"Tatę" przeczytałam z autentycznym wzruszeniem. I właśnie za "Tatę" i za "Wieści" Whartona lubię najbardziej (głośny "Ptasiek" jakoś do mnie nie trafił). Muszę kiedyś obejrzeć ekranizację tej książki z Jackiem Lemmonem :-)
Nigdy nie mogłam się przekonać do Dickensa, nawet w podstawówce. "Opowieść.." zawsze była dla mnie zbyt nachalnie moralizatorska...
OdpowiedzUsuńMam z "Opowieścią wigilijną" tak samo. Dlatego pasowała idealnie do zestawienia lektur z lukrowanym, świątecznym morałem.
UsuńDobry artykuł - jako odtrutka świątecznego szału, który zaczyna ogarniać media. My od kilku lat robimy inaczej. Udajemy się z przyjaciółmi na jarmark, nie zamartwiam się przygotowaniami. Będzie, jak będzie:) Prezenty traktujemy symbolicznie. To prawda jednak, że trzeba nie dać się zwariować i nastroju poszukać w sobie samym, a nie w witrynach sklepów:)
OdpowiedzUsuńJa też w tym roku odpuszczam. Przynajmniej trochę ;-)
UsuńZ każdym rokiem coraz bardziej mnie ten przedświąteczny szał drażni. To prawda, nastrój powinien płynąć ze środka, a nie z prezentów czy z wystawnej oprawy. Taki jest też najtrwalszy i może wystarczyć aż do następnych świąt :-)