W jazzowym szlagierze, słuchanym przez bohaterki "Carol" Patricii Highsmith, padają słowa: It's easy to live when you're in love. Ale czy wszystkim zakochanym żyje się równie beztrosko?
Nowy Jork, lata 50. ubiegłego stulecia. Therese Belivet ma osiemnaście lat i całe życie przed sobą. Jednak, odwrotnie niż w piosence, nie wszystko jest easy: pracy dla początkujących scenografek brak, więc w przedświątecznym okresie dziewczyna zatrudnia się w domu towarowym u Frankenberga. To właśnie tam, wśród pytań szturmującej dział z zabawkami klienteli - o lalki pijące, lalki siusiające, lalki w sukienkach w innym niż żółty kolorze - spotka zjawiskową Carol Aird. I odtąd nic nie będzie łatwe. Ale czy mogło być inaczej, skoro Therese zakochuje się w... kobiecie? Kobiecie z małą córeczką i mężem, z którym właśnie się rozwodzi?
Pytań jest tu zresztą więcej. Czym jest historia Therese i Carol? Wspólne obiady w restauracjach, ukradkowe pocałunki i samochodowa wycieczka po Stanach - czy to już miłość? Co połączy dwie kobiety, które dzieli przepaść wieku, majątkowego statusu i życiowego doświadczenia? Odpowiedź na te pytania zdaje się intuicyjna - jesteśmy w Ameryce lat 50., za odmienność płaci się tu wysoką cenę - ale "Carol" potrafi zaskoczyć. Nie raz.
Proza Highsmith jest wytworna i elegancka, zdystansowana i bliska zarazem - niczym tytułowa Carol, dama w futrze, z papierosem w wypielęgnowanej dłoni, która śmieje się, odchylając głowę do tyłu. Amerykańska pisarka prowadzi czytelnika przez meandry relacji dwóch kobiet w niemal bezbolesny sposób, jakby na przekór przeszkodom, jakie piętrzą się na ich drodze do szczęścia. Oszczędny, precyzyjny język powieści, z pozoru niepasujący do emocjonalnego tonu poszczególnych scen, staje się nośnikiem nastroju. I tworzywem zmysłowej całości:
"Stanęły przed oświetlonym straganem z mnóstwem choinek. Carol poprosiła ją, żeby wybrała jedną, niezbyt dużą i niezbyt małą (...). Therese usiadła z przodu obok Carol, trzymając naręcze jodłowych gałęzi. Przytuliła do nich twarz i wciągnęła głęboko ciemnozieloną ostrość ich zapachu, czystą żywiczną woń, która była jak dziki las (...). Silnik samochodu pomrukiwał, a ona dotykała palcami igiełek jodłowych. Jestem szczęśliwa, jestem szczęśliwa, pomyślała". [1]
"Carol" jest prawdziwa również dlatego, że osoby kameralnego dramatu mają swoje satelity: Therese - Richarda, którego lubi, ale nie kocha, a Carol - Abby, przyjaciółkę z dzieciństwa, zazdrosną o względy poświęcane Therese. W ich osobach opowieść zyskuje komentarz, który zarazem ją komplikuje (Richard potępia związek Therese i przestrzega przed jego zgubnymi skutkami) i uwiarygadnia. Bo sama Highsmith jest dyskretna - kropkę stawia najczęściej przed, a nie po. W barze Palermo Therese widzi dwie dziewczyny z krótkimi fryzurami, w spodniach - ta niecodzienna para, bardziej dosadna niż narrator powieści, definiuje grząski grunt, po którym stąpają panna Belivet i pani Aird.
"Carol", jak czytamy w posłowiu, nie była pierwszą powieścią lesbijską na rynku amerykańskim, ale pierwszą, napisaną ku pokrzepieniu serc - i pod pseudonimem (pisarka przyznała się do jej autorstwa w latach 80., kilka dekad po premierze książki). Highsmith, z wyprzedzającą swe czasy szczerością, stworzyła nie tyle opowieść o miłości dwóch kobiet, ale po prostu - o miłości.
"Na czym polega kochanie kogoś, czym właściwie jest miłość i dlaczego kończy się albo nie kończy? To były prawdziwe pytania, ale kto mógłby na nie odpowiedzieć?" [2]
"Carol" odpowiada - a przynajmniej próbuje. Bo miłość nie jest easy. Możliwe, że wystarczy nie tracić rozpędu, samonapędzającej się furii, tej samej, która mechanicznej kolejce z działu zabawek u Frankenberga pozwala jeździć w kółko - i nigdy się nie zatrzymywać.
Highsmith, P. (2016). Carol. Noir Sur Blanc, Warszawa.
Tytuł oryginalny: Carol or The Price of Salt
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
[1] Ibidem, str. 88-89;
[2] Ibidem, str. 210.
Tytuł oryginalny: Carol or The Price of Salt
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
[1] Ibidem, str. 88-89;
[2] Ibidem, str. 210.
Chyba jestem za. Brzmi dość ciekawie i dam jej szansę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ♥
Świat oczami dwóch pokoleń
Koniecznie!
UsuńBardzo chętnie poznam tę historię. Ciekawi mnie zarówno relacja bohaterek, jak i zapewne mocno odczuwalna atmosfera amerykańskich lat 50. Jestem też zaintrygowana tym w jaki sposób kończy się historia, chociaż domyślam się, że to może nie być historia w stylu "żyły długo i szczęśliwie".
OdpowiedzUsuńNic nie zdradzę - poza tym, że Highsmith może Cię zaskoczyć. Nie tylko fabułą, ale oszczędnym, wysmakowanym, eleganckim językiem. Świetna książka, bardzo polecam. A sama muszę rozejrzeć się za kolejnymi - jak dotąd widziałam jedynie film na podstawie powieści "Utalentowany pan Ripley". Był niezły - podejrzewam, że książka jest lepsza :-)
UsuńSzczerze przyznam, że na zaskoczenie liczę :) I tęsknię za powieściami napisanymi eleganckim stylem, z dbałością o szczegóły. Coś czuję, że "Carol" szybko u mnie zagości.
UsuńCieszę się, że Cię zachęciłam! :-)
UsuńPrzyznam szczerze, że w okładka, szczególnie jak na standardy wydawnictwa Noir sur Blanc jest okropna - na jej podstawie powieść na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie szmirowatego romansu. A z tego, co piszesz, w tym okropnym opakowaniu jest ukryta naprawdę wspaniała lektura - szczególnie interesująco zapowiada się relacja bohaterek. Niedawno czytałem "Pocałunek kobiety-pająka" (szerzej o tym dziele jutro) i występował tam podobny wątek, tyle, że w wykonaniu męskim. Jeden z bohaterów począł żywić gwałtowną namiętność do znacznie młodszego kelnera o orientacji heteroseksualnej.
OdpowiedzUsuńOkropna okładka, mówisz? Protestuję! :-) Powieść Highsmith została niedawno zekranizowana, więc okładka nowego wydania jest, jak to często w takich razach bywa - filmowa. Przedstawia ekranową Carol, w której rolę wcieliła się moja ulubiona aktorka, Cate Blanchett. Trailer zapowiada się smakowicie.
UsuńP.S. Zaraz sprawdzę u Ciebie, co kryje się pod tym intrygującym, przyznaję, tytułem.
Ha, wyszła zatem moja awersja do okładek filmowych :) Wg mnie brakuje jej polotu - jest taka nijaka, sugerująca, że wydawnictwo poszło na łatwiznę. Twarz aktorki, która natychmiast ma przynieść skojarzenie z ekranizacją, co ułatwi sięgnięcie do portfela i ewentualny zakup :) A, co do samej aktorki to oczywiście nie przeszkadza mi jej oblicze - nie podoba mi się tylko forma i kontekst, w jakich go użyto.
UsuńAle to oczywiście tylko moje zdanie i rzecz jasna nikomu go nie narzucam.
Właściwie można tak powiedzieć o wszystkich filmowych okładkach. No i wiadomo - książka doczekuje się ekranizacji i od razu pojawia się nowe wydanie. Osobiście chętnie oglądam filmy powstałe na podstawie książek. A przy okazji, zastanawiam się, czy działa to również w drugą stronę? Czy dobry film skłania kogoś, kto na co dzień nie jest zapalonym czytelnikiem, do sięgnięcia po książkę? Obawiam się, że ta zależność zdarza się zdecydowanie rzadziej... Bez względu na okładki - filmowe czy nie ;-)
UsuńZachęcam Cię do sięgnięcia po inne powieści tej autorki. :) Książki o Carol jeszcze nie czytałam, ale poznałam już „Siedemnaście miłych pań”, „Księgę zemsty dla miłośników zwierząt”, „Znajomych z pociągu”. Na podstawie tej ostatniej Hitchcock nakręcił swój słynny film. Książki tej autorki są intrygujące, niepokojące, przewrotne. Higsmith miewała dziwne, trochę makabryczne pomysły. O tym, że była lesbijką, dowiedziałam się niedawno. W książkach, które czytałam, nic na to nie wskazywało (nie było wątków homoseksualnych).
OdpowiedzUsuńPamiętam Twoją recenzję "Siedemnastu miłych pań"! Zaryzykuję stwierdzenie, że styl Highsmith jest podobny do pisarstwa Joyce Carol Oates: oszczędny, powściągliwy, a przy tym niezwykle emocjonalny. Jest to, być może, wrażenie na wyrost, bo "Carol" to pierwsza książka Highsmith, jaką przeczytałam. Ale na pewno nie ostatnia! "Nieznajomych z pociągu" mam w planach, kuszą wszystkie części o Ripley'u. Słyszałam, że "Słodka choroba" jest znakomita.
UsuńW posłowiu "Carol" autorka przedstawia kulisy powstania powieści, z których wynika, że opowieść o Therese Belivet była, przynajmniej po części, jej własną historią. Napisała ją pod pseudonimem, "ku pokrzepieniu serc" - do jej autorstwa przyznała się po niemal 30. latach. Możliwe zatem, że to jedyna tak osobista powieść w jej dorobku.
Bardzo lubię prozę Highsmith, bo jest właśnie taka elegancka ! "Carol" muszę koniecznie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
tommy z samotni
Myślałam nad innym, może lepszym słowem, ale na określenie stylu Highsmith przychodzi mi na myśl tylko to jedno. Jest elegancki, i basta :-)
UsuńZaczynam żałować, że nie skusiłam się na tę powieść. A to właśnie przez tę nieszczęsną, dość głośną ekranizację, która (pomimo że jej nie widziałam), jakoś mnie zniechęciła. I bądź tu człowieku mądry - potencjalnemu czytelnikowi się nie podoba, chociaż nie zna, tematyka zachęca, ale i tak nie bierze. Czasem trudno mi nadążyć za sobą ;) Ale teraz spojrzę na nią przychylniejszym okiem. Choćby przez wzgląd na tę subtelność.
OdpowiedzUsuńPS widzę, że czytasz "Echo" Jamesa. Jestem ciekawa jak Ci się spodoba ;) A, no i bardzo się cieszę, że Roth tak wysoko oceniony :D
Też tak czasem mam: nabieram książkowych podejrzeń, uprzedzeń i antypatii. Nie przeczytam - nie, bo nie, i już! Może książki też mają swoje feromony? ;-) Jedne nas do siebie przyciągają, inne odpychają... I nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Na szczęście książka nie zając - nie ucieknie ;-) "Carol" bardzo polecam.
UsuńP.S. Roth skradł moje serce dawno temu, "Konającym zwierzęciem". Ale "Wzburzenie" chyba jeszcze lepsze. W "Echo" się wgryzam, powoli. Na razie jeszcze nie wiem, czy mi się podoba. Ale, ale - czy to znaczy, że znów czytamy to samo? :D Pamiętam Twoją opinię o "Wzburzeniu", ale o tym, że czytasz Jamesa, nie wiedziałam.
To by wiele tłumaczyło, bo od niektórych po prostu człowieka odrzuca, choć bez konkretnych powodów. Od innych może odrzucać, bo fabuła wydaje się głupia - wtedy rozumiem. Jednak moje dziwne uprzedzenie do "Carol" wcale mi się nie podoba. Więc tytuł przeczytam, o!
Usuń"Konające zwierzę" jest na mojej liście, bo nie znam osoby, która by tej książki nie wychwalała pod niebiosa. Czekam na Twoją recenzję "Wzburzenia", chyba że będziesz miała ochotę wziąć ją na warsztat razem ze mną ;) A "Echo" czytałam w zeszłym miesiącu. I nadal nie wiem czy mi się podobało. Niby ciekawy temat, satyryczne podejście, ale coś mi tam zgrzyta. Zobaczymy jakie będzie Twoje zdanie :)
Bardzo chętnie porozmawiam i o "Wzburzeniu", i o "Echu" (odezwę się w Nowym Roku, ok?) :-) Jamesa już kończę - so far, so good ;-) Niezmiernie jestem ciekawa, co stanie się z Francie i jej adoratorami! ;-)
UsuńPrawdziwa historia, bez zbędnych ckliwości.
OdpowiedzUsuńW punkt!
UsuńMnie zastanawia inna rzecz. To druga recenzja Carol, którą czytam, i w obu są zastrzeżenia, że to nie tylko o miłości między dwoma kobietami, a uniwersalne. Skąd ta potrzeba podkreślania uniwersalności? Możesz mi to wytłumaczyć?
OdpowiedzUsuńCzy myślałaś kiedykolwiek, że wśród twoich czytelników są też osoby nie-hetero? Podkreślałaś kiedyś, że warto sięgnąć po jakiś opis związku damsko-męskiego, bo jest uniwersalny?
Kiedyś w końcu Carol przeczytam. Bo wolę książki od filmów, specjalnie filmu nie oglądałem. :)
Ale to nie jest "zastrzeżenie", tylko komplement dla autorki - bo "Carol" napisana jest tak, że może zainteresować wszystkich, bez względu na orientację. I owszem, uważam, że wartością literackich miłosnych historii, które w większości dotyczą związków damsko-męskich, jest właśnie ich uniwersalność. Losami Wokulskiego i Kareniny przejmują się, tak myślę, osoby hetero- i homoseksualne. I taką uniwersalność warto moim zdaniem podkreślać.
Usuńmi się takie komplementy nie podobają, bo piszesz to na zasadzie wyjątku. Uczucia ludzkie są "uniwersalne", nieważne czy jesteś homo, hetero czy bi, odczuwasz podobne emocje.
UsuńLiterackie historie miłosne damsko-męskie nie są uniwersalne. Zwłaszcza historie białej klasy średniej/wyższej. Nie wiem co jest uniwersalnego w historii Wokulskiego i Łęckiej, mnie to znudziło. Anny Kareniny nie pamiętam.
Dawno temu znudziło mnie czytanie o związkach damsko-męskich. Bo nic z nich nie wynoszę. O damsko-męskich mogę czytać, jeśli nie są głównym wątkiem. Podobał mi się wątek uczuciowy w "Egipcjaninie Sinuhe" czy "Euforii" bo miał sens i nie koncentrowało się tylko na tym.
Napisałam, cytuję: "Highsmith, z wyprzedzającą swe czasy szczerością, stworzyła nie tyle opowieść o miłości dwóch kobiet, ale po prostu - o miłości". Gdzie tu jest jakiś wyjątek? Gdzie zastrzeżenie? Chyba sam sobie odpowiedziałeś, pisząc, że "uczucia ludzkie są uniwersalne". Właśnie o to mi tutaj chodziło, o nic więcej.
UsuńSkoro to oczywiste, że ludzie niezależnie od orientacji podobnie odczuwają, uważam, że podkreślanie, że nie jest to o miłości dwóch kobiet, ale o miłości, jest bez sensu. Czy te wszystkie heteromiłosne opowiastki to są nie tyle opowieści o miłości mężczyzny i kobiety, ale po prostu - o miłości?
UsuńGdzie jest wyjątek - tutaj: "nie o miłości dwóch kobiet".
Każda historia miłosna/romansowa osób LGBT jest po prostu historią miłosną/romansową. Jedyny "problem" jest taki, że nie jest widoczna i ludzie podchodzą do tego jak pies do jeża.
A ja uważam, że jest jak najbardziej z sensem. Zresztą, przypisujesz mi słowa, których nie napisałam - bo nigdzie nie padło stwierdzenie, że "nie jest to o miłości dwóch kobiet". Przeczytaj jeszcze raz mój ostatni komentarz.
UsuńWesołych Świąt!
Gdyby nie Twoja recenzja - chodziłabym sobie dalej po tym świecie, bez znajomości autorki. Okładka jakoś mnie nie oczarowała, może rzeczywiście - skojarzyła mi się ze stereotypowym romansem.
OdpowiedzUsuńOkładka, no cóż - filmowy fotos. Ale gdyby nie ona, nie przeczytałabym "Carol". Uwielbiam Cate Blanchett, więc gdy zobaczyłam okładkę, nabrałam ochoty na film. Ale najpierw zawsze czytam książkę, zatem...!
UsuńBardzo, bardzo polecam!