Strony

http://lezeiczytam.blogspot.com/http://lezeiczytam.blogspot.com/p/blog-page_18.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/o-mnie.htmlhttp://lezeiczytam.blogspot.com/p/kontakt_18.html

13.07.2016

Książka na kozetce #13. Wróżenie z książek albo okołoliterackie trendy przyszłości

Przychodzi pisarz do lekarza, a lekarz to... psycholog. Nie, to nie jest nowa wersja popularnego dowcipu o babie i lekarzu, a - być może - ilustracja nieodległej przyszłości, w której polscy pisarze, wzorem swych zagranicznych kolegów, będą kłaść się na kozetce u terapeuty ilekroć praca nad książką zacznie przypominać udrękę.
TERAPEUTA DLA PISARZY (zwany również coachem) to zawód powołany do życia w wysokorozwiniętych społeczeństwach Zachodu, w którym normą jest płatność za coraz to nowe, wyspecjalizowane usługi. Usługi, które, dodajmy, nierzadko jeszcze wczoraj wykonywaliśmy samodzielnie, ale dziś wolimy zlecać je specjalistom, aby móc w spokoju oddawać się własnym obowiązkom. Zadaniem takiego terapeuty jest pomoc w przezwyciężeniu pisarskiej blokady (writer's block) i przywrócenie radości z twórczego procesu. Bo kto powiedział, że pisanie ma być znojem i źródłem stresu? Zatem gdy słowa nie płyną spod klawiatury (lub rzadziej: spod pióra) tak gładko, jak niegdyś, a terminy w wydawnictwie gonią, wystarczy zgłosić się do psychologa i - abrakadabra! - pisanie znów staje się przyjemnością, a nowa powieść - bestsellerem. Pisarz, wiadomo, też człowiek: czasem po prostu mu się nie chce, a czasem dręczy go brak wiary w siebie i we własne umiejętności.
Co Freud doradziłby "zablokowanym" pisarzom?
Źródło 


Możliwe, że terapeuta dla pisarzy to dobry pomysł, ale równie prawdopodobne, że to nie tyle konieczność, co snobizm dla autorów z uznanym nazwiskiem. Pisarze znad Wisły raczej psychologa nie potrzebują. Są płodni - niektórzy publikują nawet dziesięć książek rocznie - a tym, którzy manuskrypty trzymają w szufladzie, bardziej niż terapia przyda się pomoc fachowca od marketingu. W zdjęciu "blokady" pomóc mogą rady doświadczonych kolegów "po piórze". Wielu literatom udało się znaleźć sposób na pisarską niemoc - i to bez pomocy fachowca. Metoda Ernesta Hemingwaya była przewrotna: autor "Pożegnania z bronią" radził porzucić pisanie w momencie, w którym idzie ono jak po maśle. Dzięki temu, gdy po raz kolejny zasiadał do pracy, bez trudu kończył rozdział, zamiast wpatrywać się w sufit i gryźć ołówek. John Steinbeck również miał patent na to, by nie tracić długich godzin nad pustą kartką papieru - zasiadał nad nią z przekonaniem, że nie pisze dla anonimowych czytelników, ale dla kogoś bliskiego: matki, siostry, przyjaciela. Okresy kilku-, czasem nawet kilkunastomiesięcznej pisarskiej posuchy nie ominęły nawet Lwa Tołstoja. Wygospodarowanie czasu i przestrzeni do pracy z trzynastką pociech u boku musiało być nie lada wyzwaniem. Na szczęście Tołstoj poradził sobie z nim na tyle dobrze, że dziś możemy czytać "Annę Kareninę".
Doradca książkowy znajdzie każdą lekturę.
Źródło 
Gdy pisarze będą bez przeszkód przelewać słowa na papier, czytelnik stanie przed niemałym wyzwaniem: jak z masy książkowego dobra wybrać to, co poznania warte? Styliści dobierają ubrania, fryzjerzy - twarzowe uczesanie, a lektury - "szyte" na miarę, dopasowane do naszych upodobań - pomaga skompletować DORADCA KSIĄŻKOWY. Pozazdrościł sukcesu wedding plannerom i doradcom bankowym i obiecuje wyposażyć każdą biblioteczkę. Kim jest potencjalny klient książkowego doradcy? Na pewno nie jest nim zapalony czytelnik, który nawyk obcowania z książkami wyniósł z dzieciństwa wraz z upodobaniem do pomidorowej z makaronem i śmietankowego budyniu. Bo on sam do księgarni trafi, a wyrobiony gust najlepiej mu podpowie, co czytać. No i po co rezygnować z buszowania w bibliotekach - przyjemności porównywalnej z czytaniem - i na dodatek komuś za to płacić? Mówi się, że doradca książkowy jest usługą dla zapracowanych biznesmenów. Ale skoro zabieganie nie pozwala im na wizytę w księgarni, jak znajdą czas na czytanie? Chyba, że chodzi o snobów z nadmiarem gotówki, którzy chcą, aby "stylista biblioteczki" dopasował książkowe okładki pod kolor tapety w salonie. Dla reszty dobra wiadomość: doradcy książkowi istnieją od dawna, a ich porady są darmowe. Gdzie ich znaleźć? W bibliotece. Jej pracownicy chętnie doradzą, co czytać, jeśli zgubisz się między półkami.
Jaka więc przyszłość czeka książki i czytelników? Czy pisarze będą biegać na sesje coachingu, a czytelnicy na spotkania z książkowym doradcą? Nie wiadomo. Jedno jest pewne: czytanie, dzięki rozwojowi Internetu, ma szansę zamienić się z samotniczej czynności w aktywność o charakterze społecznym. Blogi, literackie fora i internetowe społeczności około-książkowe nadal będą w cenie, a książka papierowa - wbrew ponurym przepowiedniom - nie odejdzie do lamusa.
Prawie jak topless-reading party, czyli strip and read!
Źródło 
Ale nowe też idzie. W Nowym Jorku, mekce wszelkich trendów, hitem są SILENT-READING PARTIES, czyli imprezy cichego czytania. Do specjalnie w tym celu wynajętej kawiarni lub baru przychodzi się z własną książką, żeby w ciszy, spokoju i w towarzystwie innych zaczytanych imprezowiczów - oraz donoszących drinki kelnerów - rozkoszować się lekturą. Reguła jest prosta: podczas tzw. "godzin ciszy" nie wolno rozmawiać z pozostałymi uczestnikami przyjęcia. Potem można odłożyć książkę i - o ile ma się ochotę - nawiązać nowe znajomości. Warto, bo lody przełamać łatwo - wystarczy zapytać o ulubione lektury i księgarnie. Imprezy cichego czytania oferują ciekawe 2 w 1: komfortową przestrzeń do lektury przy jednoczesnym poczuciu uczestnictwa w towarzyskiej aktywności. Bonus dodatkowy? Ponoć energia płynąca ze świadomości bycia częścią czytającej grupy jest wyjątkowym doświadczeniem. 
Silent-reading parties cieszą się za Wielką Wodą tak dużą popularnością, że już powstała ich odważniejsza wersja: TOPLESS-READING PARTIES. Zasady są podobne, ale czytamy bez T-shirtu czy bluzki. Po co? Żeby udowodnić, że czytanie jest sexy. Można mieć wątpliwości, czy w towarzystwie czytających golasów łatwo skupić się na lekturze, ale pomysł znakomity. Zwłaszcza na upalne lato.

40 komentarzy:

  1. Te imprezy cichego czytania mi się podobają xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie mogę, rewelacyjna dawka wiedzy. I ja nie miałam pojęcia, że istnieją "styliści biblioteczni" :) Muszę znaleźć dla siebie jakiś zawód :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Idea Silent Reading Parties bardzo mi się podoba !
    pozdrawiam,
    tommy z samotni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz więcej zwolenników - trzeba wcielić ideę w czyn ;-)

      Usuń
  4. Wszystkim by na dobre wyszło gdyby tak "pisarze" przejęli się poradą Hemingway'a :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I przerwali pisanie, a potem już do niego nie wrócili? ;-)

      Usuń
    2. Ech, na szczęście nie wszystko trzeba czytać. Tylko lasów szkoda!

      Usuń
  5. Mamy lato w pełni. Można by tak do koszyczka na plażę obok olejków i okularów słonecznych wrzucić książkę. Przy okazji mógłby powstać bardzo naturalny Topless-reading time:)
    Co do Tołstoja, to jego najsłynniejsze książki, w tym "Anna Karenina" powstały na początku jego małżeństwa, jeszcze wtedy nie było licznych potomków. Zresztą nawet, gdy już się pojawili - jego żona zawsze dbała, by pisarz miał spokój potrzebny do pracy:) Pisarz też odbywał wielogodzinne spacery, co z pewnością służyło i relaksowi, jak potrzebnemu skupieniu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł zalecany i to bardzo. Książka na plaży to coś, co pozwala mi nie umrzeć z nudów podczas "plażingu". Ale wyobraź sobie tłum czytających golasów - to dopiero jest coś! ;-)
      Można zatem powiedzieć, że miał jednak Tołstoj coacha i terapeutkę. W osobie swojej żony :-)

      Usuń
  6. Ponoć Victor Hugo kazał swojemu lokajowi chować sobie ubranie i portfel, siedział nago, zawinięty jedynie w koc. Wszystko po to, by napisać w końcu, co miał napisać.

    A czytanie topless nie powstało chyba jako odprysk imprez cicho-czytalnych, a było samodzielnym pomysłem jednego z nowojorskich klubów książkowych. Zresztą to szczegół. Mi się podobają obie idee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hugo prekursorem topless-WRITING parties? ;-) O tym, że pisał, jak go Pan Bóg stworzył, nie słyszałam. Obiło mi się o uszy jedynie, że, gdy goniły terminy, a "Dzwonnik z Notre Dame" był wciąż nieukończony, kazał zamknąć wszystkie ubrania pod kluczem na wypadek, gdyby naszła go pokusa, aby wyjść z domu. Pomysł okazał się sukcesem - Hugo skończył powieść na długo przed terminem. Zresztą, z taką dyscypliną, żadna pisarska blokada nie byłaby mu straszna.

      Usuń
  7. Tego typu zabawy z czytaniem powinny przyjąć się także u nas - być może byłyby pewną alternatywą dla imprez przy zbyt głośnej muzyce, które niszczą zdrowy sen osobom mieszkającym na starówkach i w pobliżu klubów :)
    Swoją drogą dobrymi doradcami mogą być nie tylko bibliotekarze, ale także księgarze. Oczywiście o ile nie zostaną zbombardowani litanią "nie dziękuję, wcale nie potrzebuję pomocy". Ale do tego potrzeba prawdziwej pasji i miłości do książek, a nie chęci wciśnięcia komuś czegokolwiek, byle tylko sprzedać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała, żeby się przyjęły, bo widać, że pomysł bardzo się wszystkim podoba :-)
      Księgarz też może doradzić - nawet powinien. Ale tutaj pojawia się nieufność z powodu, o którym wspomniałaś: czy to szczera rada, czy chęć zysku? Tak czy inaczej, problem wydaje się głębszy - wszyscy, którzy kiedykolwiek chcieli podarować prezent w postaci książki, wiedzą, jak trudne to wyzwanie, dopasować książkę do obdarowywanego. Dlatego pomysł książkowego doradcy wydaje mi się nietrafiony, sprzeczny z definicją czytania.
      "Nie dziękuję, ja tylko oglądam" - sama najczęściej tak mówię w księgarni ;-) (w innych sklepach zresztą też). Taka jestem Zosia-samosia.

      Usuń
    2. Jako księgarz (księgarka?) mogę zapewnić, że to nie chęć zysku, raczej chęć rozmowy o książkach i polecenia komuś czegoś dobrego. Przynajmniej u mnie :)Mamy w księgarni "Middlesex" więc często go polecam ;) Ale masz rację - sam zawód doradcy książkowego, choć wydaje mi się cudowny dla mnie, jest zły. O gustach się nie mówi, a to, co spodoba się mnie może nie spodobać się klientowi. I co wtedy? Zwrot pieniędzy?
      Ja też zwykle tak mówię, chyba że naprawdę potrzebuję pomocy, bo się nie znam. Ale z człowiekiem obeznanym z tematem lubię sobie podyskutować :)

      Usuń
    3. Wyobrażam sobie, że musisz kochać swoją pracę i czuć się w niej jak ryba w wodzie :-) Nie dziwi mnie wcale, że polecasz Eugenidesa, ale czy wiesz, co on poleca? Zwykle nie zwracam uwagi na rekomendacje autorów, drukowane na okładkach książek w wiadomych (marketingowych) celach, ale niedawno na "Wyjątkowych" Meg Wolitzer zauważyłam rekomendację Eugenidesa. Przy okazji wspominam, bo może będziesz chciała sprawdzić książkę polecaną przez ulubionego autora?
      No tak, gdy nie mam pojęcia, co chcę kupić, wtedy pytam. Np. w markecie budowlanym ;-)

      Usuń
    4. Dużo bardziej wolałabym być bibliotekarką, ale tak też jest dobrze :)
      Tak! Ja również w nosie mam rekomendacje na powieściach, a tym bardziej wszelkie porównania w stylu "Lepszy niż Nesbo". Ale na "Wyjątkowych" zwróciłam uwagę i, nie ukrywam, porównanie do Eugenidesa zadziałało. Przeczytam książkę na pewno :) Choć dużo bardziej wolałabym czytać nową powieść Eugenidesa, ale pan autor wyraźnie się nie spieszy.
      A widzisz, to ja zupełnie inaczej - do marketu budowlanego idę przygotowana, żeby nie było, że mała blondyneczka potrzebuje pomocy dużego faceta ;)

      Usuń
    5. W bibliotece miałabyś więcej pracy - jeżeli Polacy w ogóle biorą książkę do ręki, to ponoć częściej tę wypożyczoną, a nie kupioną ;-)
      Czekam na Twoją opinię o "Wyjątkowych". Skoro sam Eugenides poleca, to książka musi być - nomen omen - wyjątkowa.
      Akurat w markecie budowlanym taka "opieka" mi nie przeszkadza. A że mężczyźni lubią służyć ramieniem, więc tym sposobem mamy 2 w 1!

      Usuń
  8. To, że książki nie zastąpi się niczym innym nie ulega dla mnie wątpliwości, nawet mimo najczarniejszych scenariuszy. Odnośnie coachingu, to jestem pewna, że ten trend z czasem przyjmie się w Polsce. Istnieje wielu coachów zajmujących się określonymi dziedzinami życia. A pisarz też człowiek, motywację i wenę też skądś czerpać musi :)
    Pozdrawiam serdecznie- strefawyobrazni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie: czy tacy terapeuci/coachowie znajdą w Polsce klientów? No i czy ich rady będą przynosić efekty w postaci lepszych książek (bo przecież o to tu chodzi)? Bardzo jestem ciekawa. Pożyjemy, zobaczymy :-)

      Usuń
  9. Tak się zastanawiam, czy ten doradca książkowy to nie jest też wyjście z sytuacji dla tych zabieganych biznesmenów, którzy by chcieli poczytać, ale stresują się, że nie wiedzą co, a do biblioteki w godzinach otwarcia nie zdążają (wolę taką optymistyczną wersję ;-)).

    No i a propos samotniczości (jest takie słowo? brzmi ładnie) procesu czytania: właściwie to już kluby książki / dyskusyjne kluby książki, a nawet i to nieszczęsne "przerabianie" lektur w szkole, to próba takiego wyjścia poza czytelnika-indywiduum, a podejścia do jego bardziej "stadnego" wcielenia :-). Och, a takie silent-reading parties mi się podoba, z chęcią bym się wybrała, jeno do NY ciut daleko ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja wersja brzmi bardziej optymistycznie. Ale jestem sceptyczna: czy można pokochać książki, jeśli się samemu nie wie, co się chce czytać? Jeśli się nie ma czasu na szukanie? (Ba, nawet na rozpoznanie własnych gustów też go brak, ale nic dziwnego, bo to się właśnie dzięki czytaniu dzieje).
      "Samotniczy" - takie słowo istnieje na pewno, ale "samotniczość"? Nie wiem. Blogger podkreśla czerwoną linią ;-) Chociaż brzmi nieźle, fakt.
      Sama nie wiem, co mi się bardziej w czytaniu podoba: czytanie samo w sobie, czy możliwość dyskusji, rozmowy, wymiany myśli :-)
      NYC daleko, niestety. Ale można i u nas z grupą czytających pod gruszą, w cieniu usiąść. Tylko skąd wziąć kelnera, żeby drinki donosił? :D

      Usuń
  10. Bardzo fajny tekst. Zaintrygowało mnie czy Topless-reading party wymyślił mężczyzna. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha, na sam dźwięk słowa "coach" dostaję gęsiej skórki. W chwili obecnej do "coachowskiego" wora pakowani są niemal wszyscy - psycholodzy, trenerzy z dziwacznymi kursami, eksperci od mydła i powidła, itd. Dlatego wolę, aby zamiast z "coachem", pisarz współpracował z redaktorem, ale redaktorem typu PRL-owskiego, tj. wszechstronnie wykształconym, oczytanym, władającym poprawną polszczyzną, nie bojącym się wytknąć błędów, słowem doskonale znającym redaktorką robotę (niektóre plotki głoszą, że takowy gatunek jest już na wyginięciu).

    Pozostając w klimacie pisarskiej niemocy, serdecznie polecam książkę "Krawędź" autorstwa czeskiego literata Václava Řezáča. Bohaterem jest niespełniony pisarz, który stara się przezwyciężyć ciążącą nad nim niemoc twórczą.

    A jeśli chodzi o topless-reading to będę musiał poruszyć ten temat przy najbliższym spotkaniu z moją dziewczyną. Wydaje się, że tego typu aktywność to świetny trening silnej woli i samokontroli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, dziś można z dnia na dzień stać się ekspertem od wszystkiego. I na istnieniu takowych "specjalistów" cierpią zawody, które mają wiele do zaoferowania, pod warunkiem oczywiście, że wykonują je profesjonaliści. Bo coaching uważam za cenne narzędzie samowiedzy i rozwoju.
      Redaktor, mam wrażenie, to trochę co innego. Wprowadzi poprawki, ale raczej kurka z napisem "wena" nie odkręci. Co nie zmienia faktu, że obserwacje mamy w tej kwestii podobne: wiele obecnie publikowanych książek wygląda tak, jakby w ogóle nie dostało się w redaktorskie ręce.
      Idea topless-reading zyskuje coraz więcej zwolenników! W takim razie, udanego czytania życzę :D

      Usuń
    2. Ha, dla mnie redaktor to bardziej osobnik odpowiedzialny za przykręcanie kurka z napisem "grafomania" :)

      Usuń
    3. Jakby nie było, mam wrażenie, że jesteśmy blisko odkręcenia kurka z napisem: "narzekanie" ;-)

      Usuń
  12. Doradca książkowy- zawsze dziwiły mnie pytania w stylu, co polecić do czytania chłopcu, czy dziewczynce w wieku lat tylu, a tylu, albo co polecilibyście mi do przeczytania. Nie bardzo rozumiem, jak można polecać komuś coś do czytania, kiedy nie zna się osoby, jej upodobań, nie wie, czego od lektury oczekuje. Ja raczej pytałabym, czego byście mi nie polecali czytać, bowiem moja lista must read jest już tak napompowana, że obawiam się, że nawet kilkanaście lat po przeniesieniu się na lepszy ze światów miałabym co czytać. A punkty cichego czytania - przypominają mi strefy ciszy w Pendolino i jedno i drugie bardzo mi odpowiada. No i jaka smakowita historia na temat Victora. Nie znałam, co mi przypomina, że mam wciąż nieprzeczytaną biografię mojego ulubieńca. Co do Tołstoja czytam właśnie Pamiętniki Zofii i zwróciłam uwagę, iż artykuł o sztuce pisał ładnych parę miesięcy, w międzyczasie korzystając z welocypedu, tenisa, podróży konnych, spotykając się z przyjaciółmi i wyznawcami, kłócąc z żoną i wykonując rozliczne zajęcia. A tak przy okazji- nie znasz jakiegoś coacha, który pomógłby w przezwyciężeniu blokady przed pisaniem bloga, dodam, że lubię to zajęcie i zawsze sprawiało mi radość, ale ostatnio jakby coś sklęsło. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rekomendacje książek dla dzieci jestem w stanie zrozumieć - dziecko dopiero zaczyna przygodę z książkami, więc niech rodzice podpytują, co warto pociechom czytać - ale doradzanie dorosłemu w kwestii wyboru lektury wydaje mi się, podobnie jak Tobie, pozbawione sensu. Doradcy książkowi ponoć pytają o preferencje i gusta, ale "z życia" wiadomo, że nawet kupno książki w prezencie dla kogoś bliskiego potrafi być niemałym wyzwaniem.
      Strefy ciszy w Pendolino - tylko ja, książka i pociąg mknący w nieznane... Rozmarzyłam się! :-)
      Nic dziwnego, że Tołstoj spędzał kilka miesięcy na pisaniu artykułu, skoro w międzyczasie robił tyle innych rzeczy! ;-)
      Obawiam się, że w kwestii coacha nie doradzę - ten książkowy to zawód chyba jeszcze w Polsce nieznany, a o blogowym w ogóle nie słyszałam. Ale kto wie, czy nie podsunęłaś mi pomysłu na zmianę zawodowego kursu? ;-) Jestem wyznawczynią zasady, że najlepiej się w życiu do niczego nie zmuszać, więc może czas na wakacyjną przerwę? Na pewno szybko zatęsknisz, a gdy wrócisz do blogowania, będzie szło jak po maśle. W końcu blogowanie ma być przyjemnością, nie obowiązkiem. Tak jak z książkami - czasem wpadamy w "czytelniczy ciąg", a niekiedy trzeba sobie zrobić przerwę od literek. Albo znaleźć rytm, który nam odpowiada - np. publikować raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie i próbować trzymać się tej rutyny. A dla relaksu, polecam filmiki z kotem Maru na youtub'ie: https://www.youtube.com/user/mugumogu. Widok tego tłustego, szczęśliwego kocura zawsze poprawia mi humor. On nie wie, co to stresy i obowiązki - i pewnie dlatego jest szczęśliwy :-)

      Usuń
  13. Co do imprez czytelniczych, to bralam udzial w kilku "lecturas conjuntas" czyli wspólnym czytaniu i komentowaniu lektury na FB czy Twitterze. Ma to wielu fanów, ale ja jestem chyba za staroswiecka. Podobnie z tzw. readathon- czytaniem przez wiele godzin lub dni, na ogól przez caly weekend (haha). Najlepsze w tym byly sniadania, których zdjecia trzeba bylo umiescic na FB. Wzbogacilam sie o kilka ciekawych przepisów. Ale tak generalnie to uwazam czytanie za czynnosc intymna, podobnie jak i proces wybierania lektury, i co najwyzej moge podzielic sie moja opinia na temat przeczytanej ksiazki na blogu, choc tu tez trzeba bardzo uwazac, bo internet to raj hejterów niestety.
    Bardzo ciekawy ten wpis! Trafilam tu przez Pyze i sobie zostane, jesli pozwolisz. Przepraszam za brak polskich trzcionek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że czytanie to czynność intymna i społeczna zarazem: czytamy (z reguły) w pojedynkę, ale o tym, co przeczytane, możemy dyskutować w grupie - i to jest fajne. Na blogach też mamy "wspólne lektury" - wyzwania, pikniki itp. Bicie rekordów w długości czytania? Na to chyba i ja jestem zbyt staroświecka - lubię czytać... powoli.
      Rozgość się w moich skromnych progach - zapraszam ;-)

      Usuń
  14. Niech jak najszybciej moda na silent-reading parties dotrze do Polski. Z pewnością i wielką przyjemnością brałabym udział w takich imprezach. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z opóźnieniem, ale jednak zachodnie trendy do nas docierają. Mam nadzieję, że tak będzie i z imprezami cichego czytania :-)

      Usuń
  15. Na ciche czytanie mógłbym się jeszcze zgodzić. Brałem udział w Big Book Festival gdzie biliśmy rekord jednoczesnego czytania pod chmurką. To było fajne przeżycie, chociaż nie skończyło się nawiązaniem żadnych nowych znajomości.
    Moimi doradcami książkowymi są zaufani znajomi albo znajome bibliotekarki, które doskonale wiedzą co wypożyczam i co mi się podobało lub nie (bo zwracając książkę, dzielę się wrażeniami). Pytałem się parokrotnie księgarzy co by moglli/mogły mi polecić i nie widzę w tym nic złego. Mówienie o wieku to normalka, bo nie każdy 30+ chciałby czytać o gówniarzach, zazwyczaj dochodzą do tego zainteresowania. Płeć to masa stereotypów, niestety w ten sposób często wydawcy, sprzedawcy i blogerzy działają (zobacz sobie różne listy książek na prezent przed świętami).

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Big Book Festival - mój tegoroczny wyrzut sumienia, miałam uczestniczyć, ostatecznie się nie udało. Jak duża grupa czytała? Czy rekord został pobity?
      Od roku najlepszym źródłem książkowych inspiracji są dla mnie zaprzyjaźnione blogi. Mam wrażenie, że gdy ma się już za sobą ileś tam przeczytanych książek, to człowiek sam najlepiej wie, co mu się podoba, co lubi. Z drugiej strony, czytający znajomi i bibliotekarze to mus, gdy chcemy się orientować np. w nowinkach. Tyle się teraz wydaje, że nie sposób nie przegapić czegoś fajnego!
      No właśnie - stereotypy. Dla babci książka wspomnieniowa, dla mamy - kucharska, dla taty hobbystyczny poradnik o majsterkowaniu. Nie pamiętam, żebym korzystała z podobnych podpowiedzi. Jeśli chcę koniecznie uszczęśliwić kogoś książką, najczęściej daję... bon do księgarni.

      Usuń
    2. W tym roku mnie nie było, niestety. :(
      Znaleźć blogi, które mogą mi literacko podpasować jest trudno. Ale od czasu do czasu znajduję jakąś inspirację. Nie mam ciśnienia na orientowanie się w nowinkach, gdy tyle dobrych książek wcześniej wydanych zostało praktycznie niezauważonych. A jak się czyta nie tylko po polsku... Można utonąć w tytułach.
      Nie korzystam z tych podpowiedzi. Tym, których znam sam wybieram książki i najczęściej trafiam. ;)

      Usuń
    3. Blogów jest mnóstwo, na pewno trafisz na takie, które zainspirują i na których będzie można podyskutować :-)
      Ma to swoją nazwę: klęska urodzaju! ;-) Czasem trudno coś wybrać w tej masie, ale z dwojga złego wolę to, niż gdyby... nie było co czytać. No i jeszcze ta świadomość, że choćby się cały czas czytało, nie da się rady przeczytać wszystkiego, na co ma się ochotę. Na szczęście nie trzeba ;-)

      Usuń