Współczucie nie licuje z żołnierskim obowiązkiem. Litość nie pasuje do munduru, skrojonego dla tych, którzy nie wiedzą, co to miękkie serce. Uczucia osłabiają wolę walki, a zdolność odczuwania przypomina, że istoty ulepione z emocji powinny trzymać się z dala od wojskowego ekwipunku. Podobnie jest z miłością - ta z kolei zdaje się przynależeć jedynie wybrańcom losu. Cóż poradzić, że szczęście najlepiej komponuje się z obrazkiem, na którym widać piękno i młodość?
Z szerokiej gamy uczuć to właśnie te dwa - współczucie i miłość - Stefan Zweig bierze pod lupę w "Niecierpliwości serca", aby stworzyć doskonałe studium emocjonalnej niedojrzałości.
Wydawać by się mogło, że nie ma nic piękniejszego niż miłość i nic bardziej ludzkiego od współczucia. Powieść tego austriackiego pisarza dowodzi, że niewłaściwie pojmowane i źle zaadresowane emocje mogą być bardziej zabójcze niż obojętność, a ludzi, którzy wychodzą z ustalonych ram i mają odwagę poczuć to, czego nie powinni, zwykle nie czeka nic dobrego.
Jest maj roku 1914. Za chwilę świat spłynie pożogą krwi, a wojenna zawierucha pochłonie tysiące istnień ludzkich. Nikt nie wie jeszcze tego na pewno - wybuch Pierwszej Wojny przeczuwają nieliczni, a najmniej domyślają się go żołnierze z niewielkiego garnizonu, gdzieś między Wiedniem a Budapesztem, w którym godziny odmierza wojskowy dryl, a jedyną rozrywką jest gra w karty w okolicznych kawiarniach.
Antoni Hofmiller, porucznik pułku ułanów cesarsko-królewskiej armii, znudzony służbą na prowincji, ochoczo korzysta z zaproszenia do pałacu lokalnego bogacza, pana von Kekesfalvy. Na proszonej kolacji ten 25-letni mężczyzna poprosi do tańca córkę krezusa, nie mając świadomości, że kurtuazyjną propozycję kieruje do dziewczyny, przykutej kalectwem do fotela. Niewinna z pozoru gafa to początek opowieści o tym, jak fałszywie pojęte współczucie wpędza w spiralę zależności i manipulacji, kłamstw zrodzonych z litości i zbrodni dyktowanych słabością miłosiernego serca. Opowie nam ją sam Hofmiller - wprowadzenie pierwszoosobowej narracji to stylistyczny zabieg, dzięki któremu myśli, odczucia i motywacje głównego bohatera zyskują klarowność, a czytelnik wierzy w nie bardziej, niż byłby skłonny, poznając je z relacji wszechwiedzącego narratora.
Współczucie, jakie młody żołnierz okazuje niepełnosprawnej Edycie, przeradza się w niebezpieczną przyjemność. Hofmiller, dotrzymując towarzystwa chorej, rozsmakuje się w roli dobrego samarytanina i uzależni się od bycia potrzebnym. Doświadczy emocji, o istnieniu których nie miał pojęcia, ale sam, niedoświadczony i niedojrzały, nie będzie umiał rozpoznać ich u innych. Zbyt późno dostrzeże, że kaleka dziewczyna żywi do niego uczucie głębsze niż przyjaźń, za które on nie potrafi odpłacić inaczej, niż siostrzaną litością.
"Niecierpliwość serca" to powieść o zwodniczej mocy afektu. To również bolesna historia dojrzewania, dorastania do rozumienia własnych i cudzych emocji. Hofmiller może pochwalić się stopniem porucznika, ale w dziedzinie uczuć jest zaledwie rekrutem. To inni - doktor Condor, kompani z wojska, pułkowy porucznik Bubencic - objaśniają mu zawiłości afektu i wyręczają w podejmowaniu trudnych decyzji. Doktor Condor, powieściowy dobry duch Hofmillera, opiekujący się chorą dziewczyną i jej na wpół oszalałym z niepokoju ojcem, wypowiada znamienne słowa:
"Całe zło na świecie wypływa z połowiczności".*
Połowiczna jest litość Hofmillera, której nie chce przyjąć dumna Edyta, i połowiczna jest miłość dziewczyny, nie znajdująca odbiorcy w osobie młodego mężczyzny. Nieodwzajemnione uczucia nie trafiają w próżnię, ale ranią rykoszetem tego, kto w swym niecierpliwym sercu powołał je do istnienia. Tytułowa "Niecierpliwość serca" to synonim męki oczekiwania i udręki niepewności, jakie przeżywa Edyta, pragnąc, by los zdjął z niej wreszcie zaklęcie choroby. Niecierpliwy jest także Hofmiller - niecierpliwa jest jego słabość i tchórzostwo, niecierpliwa jest próba ucieczki przed niechcianą miłością. W gruncie rzeczy, pułkownik jest tak samo niedołężny, jak Edyta - ona nie może chodzić, on nie potrafi grać w niebezpieczną grę namiętności.
Litość jest zdradziecka. Ukłucie serca, odczuwane na widok cudzego cierpienia, znika z naszych myśli równie szybko, jak się w nich pojawia. Mało kogo stać na litość, której przykład dają w powieści doktor Condor i pan von Kekesfalva. Ten pierwszy poślubia swą ociemniałą pacjentkę, której nie potrafił przywrócić wzroku, a ojciec Edyty, powodowany współczuciem, bierze za żonę ofiarę swych finansowych malwersacji. I chociaż są to - paradoksalnie - małżeństwa szczęśliwe, Zweig nie pozostawia złudzeń, jak kończą się związki z litości. Wykładnia twórczego współczucia, podana w powieści ustami doktora Condora, przedstawia je jako nader wymagające uczucie, któremu sprostać potrafią nieliczni:
"Istnieje litość dwojakiego rodzaju. Jedna, małoduszna i sentymentalna, która właściwie jest tylko niecierpliwością serca pragnącego się jak najprędzej uwolnić od przykrych wzruszeń wywołanych przez cudze cierpienie - nie jest to wcale współczucie, lecz instynktowne odsuwanie cudzego cierpienia od własnej duszy. I ta druga - jedynie wartościowa - litość nie sentymentalna, ale twórcza, litość, która wie, czego chce, i zdecydowana jest cierpliwie a współczująco przetrwać aż do kresu sił i nawet poza ich kres".**
Zweig to prawdziwy czarodziej słowa i wytrawny znawca ludzkiej duszy. Jeśli sekretem dobrego pisarstwa jest umiejętność zmierzenia się z emocjami, to Zweig opanował ją do perfekcji, co czyni go nie tylko dobrym pisarzem, ale pisarzem doskonałym. Udowodnił, że warto pisać o uczuciach, bo to z nich składa się życie - i literatura. Warto też o nich czytać. Ku przestrodze i nauce, ale nade wszystko dla przyjemności, z jaką zawsze słucha się pasjonujących historii.
Zweig, S. (2002). Niecierpliwość serca. Wydawnictwo Muza, Warszawa.
Tytuł oryginalny: Ungeduld des Herzens
Tłumaczenie: Zofia Petersowa
Tytuł oryginalny: Ungeduld des Herzens
Tłumaczenie: Zofia Petersowa
*Ibidem, str. 123;
**Ibidem, str. 224-225.
Czytałam tę książkę wiele lat temu i mogę powiedzieć, że ją odchorowałam, tak mi było żal Edyty. Hofmillera zresztą też, bo on nie chciał źle, był po prostu ślepy na pewne rzeczy. "Źle zaadresowane emocje mogą być bardziej zabójcze niż obojętność, a ludzi, którzy wychodzą z ustalonych ram i mają odwagę poczuć to, czego nie powinni, zwykle nie czeka nic dobrego". Otóż to. Zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś, i dodam, że dla mnie jest to też książka o tym, że ludziom zdrowym i pięknym nie przychodzi do głowy, że niepełnosprawny może się zakochać, że może pragnąć uścisków, pocałunków itd, czyli tego, czego pragną zdrowi. Hofmiller w ogóle nie dostrzegał w Edycie kobiety, dla niego była ona tylko dzieckiem, którym trzeba się opiekować.
OdpowiedzUsuńTo jest najsmutniejsze i najtragiczniejsze w całej historii - żaden z bohaterów nie chciał źle, a wyszło, jak wyszło... Bo i Hofmiller miał, według własnego osądu, szlachetne intencje, i doktor Condor, zgadzając się na wątpliwy etycznie fortel wobec swojej pacjentki, działał przecież ze szlachetnych pobudek. To wszystko pokazuje - a właściwie robi to Zweig, i jak on to robi! - jak delikatną materią są emocje. I że, co gorsza, od początku nie było dla bohaterów nadziei.
UsuńNie mogę sobie wyobrazić małżeńskiego szczęścia Hofmillera i Edyty - gdyby do takiego związku doszło, zostałby on zawarty z litości. A czy można być z kimś z litości? Pewnie tak, bo jak pokazuje przykład Condora i ojca Edyty, można odnaleźć spełnienie w związku bez miłości. Ale dla tej młodej dwójki tego szczęścia nie widzę.
Myślę, że chociaż ta konkretna historia dotyczy nieszczęścia niepełnosprawnej dziewczyny, to równie dobrze podobny schemat emocjonalnego uwikłania odnieść do jakiejkolwiek innej sytuacji, w której litość jest marną zapłatą za coś, co - z definicji - chcielibyśmy ofiarować za darmo.
Koczowniczko, czytałaś "Dziewczynę z poczty" Zweiga? Tę powieść połknęłam jako pierwszą. I mam dylemat, która lepsza. Bo obie - więcej niż doskonałe.
Widziałam Twoje pytanie już kilka dni temu, ale zwlekałam z odpowiedzią, bo najnormalniej w świecie nie wiem, która z nich lepsza. Tak jak napisałaś, obie więcej niż doskonałe :)
UsuńZ książek Zweiga najmniej podobała mi się biografia Balzaka. Tzn. czytało się ją bardzo dobrze (ten język!), ale potem dowiedziałam się, że jednak nie jest to dobra biografia, bo Zweig źle zinterpretował niektóre wydarzenia z życia Balzaka i przesadnie surowo oceniał zachowanie kobiet. Na przykład matkę Balzaka oskarżał o skąpstwo, podczas gdy w rzeczywistości nie była skąpa.
Tak, postawiłam Cię przed niezłym dylematem ;-) - wybór między dwiema doskonałościami jest trudny. I po prostu niemożliwy! Mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że te dwie powieści Zweiga to najlepsze książki, jakie czytałam. A jeśli nawet nie najlepsze, to z pewnością są na podium.
UsuńMam wielką ochotę na wszystkie biografie jego pióra, szczególnie na biografię Freuda. Będę miała w pamięci, że "Balzac" jest odrobinę... subiektywny. To ciekawe, że jeśli chodzi o literaturę faktu - a przynajmniej o Balzaca - Zweig był wobec kobiet surowy. Mam wrażenie, że w powieściach rysował je dość łagodną kreską. Choć zarazem odzierał je z wszelkich złudzeń, nadziei i szans na szczęśliwe życie.
I jak ja mogę teraz tego nie przeczytać, skoro w komentarzu przyrównałaś Zweiga do Plath (która, zgadzam się, jest Mistrzynią Smutku)? Pięknie piszesz! Zwłaszcza to zdanie mnie urzekło: "Hofmiller może pochwalić się stopniem porucznika, ale w dziedzinie uczuć jest zaledwie rekrutem".
OdpowiedzUsuńJuż czuję, jak rośnie we mnie złość w imieniu Edyty. ;) Teraz, kiedy się nad tym zastanowiłam, wydaje mi się, że (zbyt?) często sytuacje mogące wzbudzać litość, wywołują we mnie gniew.
I wiesz, możliwe, że wcześniej nie zwróciłam uwagi na tę pozycję ze względu na nieładną okładkę.
Dziękuję :-) Mam przeczucie (graniczące z pewnością), że Zweig Cię porwie i pięknie zasmuci. W doskonałym stylu! Wybacz te peany, ale jestem pod wielkim wrażeniem tego pisarza. Z książki na książkę coraz większym.
UsuńA wiesz, paradoksalnie, Hofmiller wydaje mi się tragiczniejszą postacią niż Edyta. Ale nie będę pisać zbyt wiele, żeby nie odebrać Ci przyjemności z czytania.
Litość to jest skomplikowane uczucie. Wydaje się dobre i szlachetne, ale dla osoby nim "obdarowanej", często jest nie do przyjęcia. Nie bez przyczyny ludzie nie chcą współczucia, wzbraniają się przed nim - bo przypomina im o własnym nieszczęściu. I zwykle nie daje nic więcej.
Nie sądź książki po okładce! ;-) Ja zwykle daję się zwieść w drugą stronę - urzeka mnie piękna okładka, która kryje rozczarowującą zawartość.
Tak Antoniego także mi było żal, mimo, iż sam doprowadził do sytuacji bez wyjścia. Pamiętam, jak bardzo byłam tą powieścią zaskoczona, czytałam ją po biografii Balzaka, która raziła mnie nadmiarem metafor, kwiecistym stylem. Tymczasem tutaj prostota języka współgrała z przepięknym studium psychologicznym. Piękna książka o złożoności ludzkiej psychiki. Edycie także współczułam, choć momentami mnie irytowała, kiedy wykorzystywała swoje kalectwo jako broń przeciwko najbliższym, choć to także jest zrozumiałe. Wspaniała powieść.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twoja myśl - że bohaterów "Niecierpliwości serca" czytelnik może obdarzyć... właśnie współczuciem. Teraz dochodzę do wniosku, że - jak już napisałam w komentarzu wyżej - Hofmiller był bardziej godny współczucia niż Edyta. Los kazał mu dorosnąć w wyjątkowo bolesny sposób.
UsuńNajbardziej zachwycają mnie powieści pisane prostym, z pozoru zwyczajnym językiem, które pod spodem skrywają tyle emocji. Biografii Balzaca jeszcze nie czytałam, choć bardzo jestem jej ciekawa, podobnie jak biografii Freuda.
Czy to nie na Twoim blogu rozmawiałyśmy kiedyś, w początkach mojego blogowania, o "Dziewczynie z poczty"? :-)
Owszem, to przy okazji wpisu na temat Dziewczyny z poczty objawiłaś się jako gość na moim blogu i było to szczęśliwe objawienie:) Tak jak powieści Zweiga. Swoją drogą nie wiedziałam, albo też zapomniałem, że napisać też biografię Freuda. Z biografii poza wspomnianą czytałam Marię Stuart i Marię Antoninę- czyta się dobrze, aczkolwiek to nie to co Dziewczyna z poczty czy Niecierpliwość serca. Co mi przypomina, iż czekają na półce 24 godziny z życia kobiety i inne opowiadania. Tyle, że nie przepadam za tą formą literacką, więc może będę czytała po jednym opowiadaniu :)
UsuńCieszę się, że mnie pamięć nie myli i że pojawiłam się na Twoim blogu właśnie w związku z tą powieścią. I że w ogóle się na nim pojawiłam, rzecz jasna :-)
UsuńTe wszystkie biografie dopiero czekają na przeczytanie. Ale po lekturze tych dwóch powieści mam wrażenie, że trudno będzie im dorównać. Chociaż, cały czas chodzi przecież o Zweiga, więc wszystko jest możliwe!
Opowiadań też kiedyś nie lubiłam, aż poznałam te autorstwa Alice Munro. I Trumana Capote'a. Tak właśnie robię - dawkuję sobie krótkie formy, aby trwać w przyjemnym złudzeniu, ze obcuję z powieścią, a nie z opowieścią. Ale chyba tak już jest, że lubimy, aby to co dobre, trwało długo ;-)
Uczucia głównych bohaterów Zweiga nie są połowiczne - w tym właśnie problem - to są uczucia 101%, tyle że ich adresaci w swojej zachłanności akurat nie takich uczuć oczekują.
OdpowiedzUsuńZgoda, ale połowiczna ;-). Co do treści emocji, owszem, nie takich uczuć chcieliby dla siebie - i od siebie - Edyta i Hofmiller. Ale jest jeszcze kwestia adresata uczuć. I tutaj jest, moim zdaniem, tragizm, bo są to uczucia źle zaadresowane, jednostronne, połowiczne właśnie. Niechciane, jak litość i nieodwzajemnione, jak miłość.
UsuńJeśli tak, to zgoda (i to wcale nie połowiczna), tylko dlaczego Hofmillerowi od razu przypisywać słabość i tchórzostwo. Co powiedzielibyśmy o młodym, niezamożnym człowieku, który nie chce się ożenić z bogatą dziewczyną, której nie kocha, czy posądzilibyśmy go o słabość i tchórzostwo, chyba nie. Raczej zyskałby uznanie za przeciwstawienie się pokusie sprzedaży siebie, oszukiwaniu drugiej osoby za cenę dostatniego (niekoniecznie szczęśliwego) życia.
UsuńZaślepiona współczuciem do Edyty, o takim postawieniu sprawy Hofmillera, przyznaję, nie pomyślałam ;-). Można spojrzeć na to i w ten sposób. Co by powiedzieli kompani z wojska, gdyby Antoni poślubił Edytę? No właśnie - że sprzedał się za dobre cygara, trunki i rubin w zamknięciu szczerozłotej popielniczki. Ale można też na sprawę spojrzeć inaczej, mając w pamięci tę "twórczą litość", do której tak usilnie, mam wrażenie, namawia Zweig. Stać było na nią Condoria i von Kekesfalvę, a młodego żołnierza jednak nie. Dotrzymując codziennie towarzystwa dziewczynie, Hofmiller korzystał z prezentów i wygód (np. szofer plus wspomniane cygara) i, przede wszystkim, robił dziewczynie nadzieję. Bo dobrze się poczuł sam ze sobą, w nowej skórze dobrego samarytanina. A skoro tak, to powinien "wziąć odpowiedzialność za to, co oswoił".
UsuńI Condor i von Kekesfava byli jednak w zupełnie innej sytuacji (tego ostatnie jako ojca w sumie można nawet wyłączyć z porównań bo miłość do dziecka jest oczywista). Pomiędzy Condorem i Hofmillerem jest ta różnica, że ten drugi niczego nie obiecywał dlaczego miałby poczuć się zobowiązany. Owszem, można mu zarzucić, że nie potrafił w porę rozpoznać uczuć Edyty ale i Edycie można zarzucić, że nie rozpoznała uczuć Hofmillera albo nawet, że rozpoznała je i wiedząc, że to nie miłość usiłowała sobie go kupić.
UsuńPS.
Dla jasności, też miałem pretensję do Zweiga, że nie kazał ożenić się Hofmillerowi z Edytą, chociaż nie wiem czy byłoby to szczęśliwe małżeństwo.
Miałam na myśli małżeństwo, które ojciec Edyty zawarł z ofiarą swego finansowego przekrętu. Przy okazji, ciekawa sprawa: małżeństwa Kekesfalvów i Condorów, choć zawarte z litości, były szczęśliwe. Przynajmniej to pierwsze - jest o tym mowa wprost.
UsuńHofmiller "dotknął Edytę potrzebą tańca" - taki pada w książce zwrot, lub bardzo podobny (cytuję z pamięci). To jest jego wina. Tak, nic nie obiecywał, rozbudził nadzieję bez słów i, co gorsza, z egoistycznych pobudek (imponowało mu, że ktoś go potrzebuje i nie uciął w porę tej dziwnej znajomości). Mam wrażenie, że dla Zweiga to dość, aby uznać go za słabego moralnie. Przynajmniej tak to odczytałam.
Ależ oczywiście, Edyta też nie jest bez winy! Nawet szlachetny doktor Condor dołożył swoje trzy grosze, które wszystko dodatkowo skomplikowały. To istna grecka tragedia, która po prostu musiała się skończyć w wiadomy sposób.
P.S. Dla odmiany, ja nie mam tego pisarzowi za złe. To nie byłoby udane małżeństwo. Ale kolejna świetna powieść - jak najbardziej :-)
*Małe sprostowanie odnośnie zdania "To jest jego wina". W sensie: że "dotknął Edytę potrzebą tańca", a nie: to jest jego, a nie jej wina. Bo układ przewin rozkłada się mniej więcej po równo ;-)
UsuńWina?! - to musielibyśmy odpowiedzieć na pytanie czy Hofmiller chciał albo przynajmniej godził się, a odpowiedzi pozytywnej udzielić się nie da. No i co powiedzielibyśmy o kimś, kto po tym gdy poznaje osobę niepełnosprawną odwraca się od niej plecami i zrywa z nią kontakt gdy niepełnosprawność wychodzi na jaw?
UsuńZawinili oboje, to chciałam powiedzieć. Jeśli słowo "wina" brzmi według Ciebie jak oskarżenie, to nie wiem, jakim słowem można by je zastąpić. Bo niewątpliwie coś (lub ktoś) ponosi odpowiedzialność za finalną tragedię. Jak na dłoni widać, że Hofmiller się godził - przynajmniej na codzienne wizyty u Kekesfalvów. To jest ta odpowiedzialność, o której napisałam wcześniej, którą podjął, ale której skutków nie potrafił przewidzieć.
UsuńCo do Twojego pytania - to właśnie wspomniana grecka tragedia. I tak wyszło źle, i tak byłoby niedobrze.
Hmm... chyba nas zaintrygowałaś.. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i zapraszamy gorąco do nas:
rodzinne-czytanie.blogspot.com
Cieszę się i pozdrawiam również :-)
UsuńBardzo zainteresowałaś mnie tą pozycją, a właściwie podejściem autora do tematu emocji i wiedzy na temat ludzkiej duszy. Z przyjemnością przeczytam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMam szczerą nadzieję, że powieść Ci się spodoba. I że będziesz chciała przeczytać więcej. Szczerze polecam, a nawet - namawiam! Zweig jest niczym najlepszy psycholog i mistrz słowa w jednym. Nie mogę wyjść z podziwu.
UsuńPrzyznam, że z Twojej recenzji bije taki zachwyt, że mam ochotę biec po tę książkę. Ludzkie emocje, uczucia - o tym niewątpliwie warto pisać.
OdpowiedzUsuńNaprawdę się cieszę, że widać ten mój zachwyt! No i że zachęciłam Cię do lektury - to przede wszystkim.
UsuńTak, to jest temat uniwersalny, który porusza i interesuje niezależnie od czasu i szerokości geograficznej :-) Naprawdę warto poszukać egzemplarza "Niecierpliwości serca"!
Kiedyś czytałam jego "24 godziny z życia kobiety" a dzisiaj z podziwem dla Twego stylu pisania zagłębiłam się w Twoim poście.
OdpowiedzUsuńWspaniale wydobywałaś sedno książki.
Mam nadzieję poznać te i inne powieści Zweiga.
Ten zbiór opowiadań jest na mojej liście "must-read".
UsuńDziękuję za miłe słowa! :-) Nietrudno dobrze pisać o tak pięknej, głębokiej powieści. Jestem pewna, że zarówno "Niecierpliwość serca", jak i "Dziewczyna z poczty" Ci się spodobają.
Ja też nie daję Hofmillerowi i Edycie żadnych szans na szczęśliwy związek, a że chłopek był, jak to chłopek, trochę ślepy na te wszystkie babskie uczucia i sygnały, i po prostu nie widział w co brnie, ja go po części usprawiedliwiam. Za to winię von Kekesfalvę, który rozpuścił córkę jak dziadowski bicz. I cóż z tego, że chciał jej zrekompensować w ten sposób chorobę i brak matki? Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. (Mam wrażenie, że czas trochę wyostrzył mój stosunek do Edyty; na świeżo po lekturze chyba nie oceniałam jej aż tak surowo :)).
OdpowiedzUsuńA jeszcze co do tego małżeństwa Kekesfalvy – mam wątpliwości, czy to był związek z litości. Wydaje mi się, że Kekesfalva uległ jednak zauroczeniu swoją późniejszą małżonką; może i zauroczeniu wyrosłemu częściowo z litości, ale jednak nie tożsamemu z nią. Nie poświęcał się właściwie w żaden sposób, nie obarczał się opieką nad inwalidką, nie skazywał się też na małżeństwo bez miłości – bo ten zalążek miłości już był, widzę go. Więc mam wrażenie, że to jednak sytuacja trochę inna od tej doktora Condora.
Kupiłam sobie wczoraj „Dziewczynę z poczty” :). Trafiłam na nią zupełnym przypadkiem, przecenioną o ponad połowę, jak akurat wpadłam na chwilę do mojej ulubionej księgarni, mając godzinę wolnego między jednym a drugim spotkaniem. To chyba musiało być przeznaczenie :).
Moja reakcja była podobna: w trakcie lektury, winiłam oboje młodych. Irytowało mnie niedoświadczenie i krótkowzroczność Hofmillera, denerwowała również Edyta, jej próby szantażowania otoczenia i posługiwania się chorobą jak kartą przetargową. A z drugiej strony, rozumiałam jej niecierpliwość i trud radzenia sobie kalectwem. A teraz, gdy trochę ochłonęłam po tej emocjonującej powieści, mam odwrotnie niż Ty - oceniam bohaterów łagodniej. Obojgu po prostu współczuję. Z powodu, o którym napisałaś na wstępie - od początku ta dwójka była skazana na porażkę. Jeśli Hofmiller ożeniłby się z Edytą, nie mieliby szans. Gdy brakło mu odwagi na zdecydowany ruch - skończyło się, jak się skończyło. Gdyby wycofał się z tej znajomości, też nie byłoby happy endu. I tak źle, i tak niedobrze.
UsuńO ile pamiętam, narrator (w osobie doktora Condora?) oznajmia wprost: Kekesfalva ożenił się z matką Edyty, powodowany wyrzutami sumienia po tym, jak ją, mówiąc wprost, okradł. Wydaje mi się, że uczucie przyszło później, ale można odczytać tę historię również tak, jak Ty. Zgoda natomiast, że to doktor Condor jest najlepszym powieściowym przykładem poświęcenia z litości. A przy okazji, jego małżeństwo to dowód na to, że związki zawierane z litości mogą być szczęśliwe. To niesłychane, ile z tej powieści da się "wyciągnąć", jak wiele interpretacji ona prowokuje!
Szczerze Ci zazdroszczę, że lektura "Dziewczyny z poczty" jeszcze przed Tobą! Osobiście miałabym niemały dylemat, gdyby przyszło mi podjąć decyzję, która z tych dwóch powieści Zweiga jest lepsza. Bo, jak napisałam w jednym z komentarzy, obie są doskonałe.
Gdy to książka Ciebie znajduje, nie Ty ją - tak, to musi być przeznaczenie. I, mam nadzieję, będzie miłość - od pierwszego przeczytania ;-)
"Niecierpliwość serca" była jedną z tych książek, które przeczytałam u progu dorosłości, i muszę powiedzieć, że była kamieniem milowym w moim duchowym rozwoju, dla mnie tym bardziej cenna, że jestem pielęgniarką, i na codzień mam do czynienia z podobnymi problemami. Wiem, jak trudno się obronić przed podobnymi uczuciami i dać komuś nie ową niecierpliwość serca, ale prawdziwą empatię i rzetelną chęć pomocy. Ta książka otworzyła mi oczy na niuanse współczucia i nauczyła więcej niż wszystkie wykłady z psychologi. Swego czasu pracowałam na oddziale przeszczepu szpiku gdzie miałam do czynienia z pacjentami w naprawdę ekstremalnej sytuacji, zupelnie odizolowanymi od świata zewnętrznego w oczekiwaniu na dar życia, albo wyrok śmierci w zależności od wyniku kuracji, która nie zawsze kończyła się pozytywnie. Bardzo dużo mnie kosztowało żeby zachować niezbędną równowagę pomiędzy współczuciem a profesjonalizmem, było mi o tyle łatwiej, że miałam sporo życia i doświadczeń zawodowych za sobą. Dziś kiedy wspominam tę książkę inaczej patrzę na jej bohaterów, bo wiem, jak łatwo dać się uwikłać w sytuację o której podswiadomie wiemy, że jest z gruntu fałszywa. Osobiście na szczęście tego nie doświadczyłam, ale zdarzyło mi się być świadkiem podobnych historii.
OdpowiedzUsuńTo prawda, Zweig to wspaniały pisarz i równie dobry psycholog. "Niecierpliwość serca" byłaby świetną lekturą dla studentów psychologii, zwłaszcza tych, którzy przygotowują się do pracy z pacjentem. Niestety, studia nie uczą w wystarczającym stopniu tego, co w pracy lekarza, terapeuty czy pielęgniarki najważniejsze - psychologicznych aspektów kontaktu z osobą chorą. Wyobrażam sobie, że wymóg traktowania pacjentów jako "medycznego przypadku" musi być niesłychanie trudny. Z jednej strony to niezbędne, aby móc nieść fachową, szybką pomoc, a z drugiej - człowiek chory potrzebuje nie tylko terapii, ale również (a może przede wszystkim) czyjejś obecności, pocieszenia, zainteresowania.
UsuńJestem zaskoczona, jak wiele interpretacji prowokuje książka Zweiga. Można odczytać ją nie tylko jako powieść o dojrzewaniu (jak ja to zrobiłam), ale również o wykluczeniu i bezradności, jakie pociąga za sobą choroba. Samo życie. I wielka proza - proza życia.
Napisałaś taką recenzję, że trudno obok tej książki przejść obojętnie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się udało. Bo powieści Zweiga warto rekomendować zawsze i wszędzie :-)
UsuńJa miałem okazję poznać twórczość S. Zweiga za sprawą "Dziewczyny z poczty", utworu wydanego na łamach oficyny W.A.B. w ramach serii "Nowy Kanon". Porównując moje wrażenia z Twoimi odczuciami, nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się ze stwierdzeniem, że Zweig to prawdziwy słowny wirtuoz oraz wytrawny psycholog. Autor świetnie porusza tematy, w których kluczowy wątek odgrywa międzyludzkie niezrozumienie. W "Dziewczynie z poczty" znaczące jest także poczucie litości, jakim zostaje obdarzona główna bohaterka, która uzyskuje od ciotki sposobność, by podejrzeć egzystencję bogatych ludzi. Krótkie doświadczenie wpływa na dalszy los protagonistki, który jest równie smutny, co tragiczny (prawdopodobnie). Jeśli nie miałaś jeszcze sposobności czytania tej powieści, to serdecznie polecam a sam będę się rozglądał za "Niecierpliwością serca".
OdpowiedzUsuń"Dziewczynę z poczty" przeczytałam jako pierwszą. Niedawno zastanawiałam się, która z tych dwóch powieści Zweiga lepsza, ale to dylemat nie do rozstrzygnięcia. Obie są doskonałe :-)
UsuńTo ciekawe, co piszesz. Nie patrzyłam w ten sposób na "Dziewczynę...", że to również - między innymi - rzecz o litości. Przy okazji mojego ostatniego blogowego wpisu, doszłam do wniosku, że "Dziewczyna z poczty" mówi o tym, że nie zawsze warto poświęcać wszystkiego dla marzeń - czasem lepiej zgodzić się na szarą, nudną codzienność, choćby po to, aby oszczędzić sobie rozczarowań. Lub nawet tragedii.
Jestem więcej niż pewna, że "Niecierpliwość serca" uznasz za wspaniałą powieść. A na deser zostają liczne beletryzowane biografie autorstwa Zweiga oraz jego opowiadania :-)